~.~.~
-Ehh, no dobrze - wysapał Ikumo. - Idź, pamiętasz drogę.
Po tych słowach Neji minął mnie w przejściu i zestresowany opuścił budynek.
Domyśliłem się, że poszedł do Kiby, ale spytałem, jak gdybym nie miał o niczym pojęcia:
-Coś się stało?
-Ah - machnął ręką. - Wszyscy, których tu zabieram, przyjeżdżają z ciekawości, on zaś z miłości, tęsknoty i skołatanego serca.
Nic więcej nie dodał, więc już nie pytałem. Wyszedłem na ławkę za hotelem. Był z niej widok na wielką łąkę i góry. Najpierw moje myśli powędrowały w stronę czerwonowłosego chłopaka. "Ciekawe czy przyjechał tu do kogoś? Wyglądało jakby znali się od lat" - wpadło mi do głowy. Jednak szybko zmieniłem tor przemyśleń, bo zainteresował mnie Kiba. Jak wygląda, jak się zachowuje i jak zareaguje na spotkanie z Neji'm po roku. No i czy w ogóle Hyuga sobie poradzi. Byłem ciekaw co on czuje, czy próbuje to sobie jakoś tłumaczyć. "Czy on w ogóle ma na to siłę? Chyba jest silny psychiczne, ale kto wie...a co jeśli nie wytrzyma, choroba Kiby go przerośnie? Oby go nie zostawił. Przecież ich pożegnanie rok temu jest dowodem na to, że chłopak naprawdę go kocha i gdyby nie choroba...Obaj byliby szczęśliwi..." - zastanawiałem się z przejęciem.
Przesiedziałem na tej ławce do zmroku. Mieliśmy kolację, ale nie chciało mi się jeść. Może z tego nadmiaru emocji? Zapewne tak.
Więc dalej siedziałem na tej ławce i obserwowałem ustającą mgłę i wyłaniające się powoli gwiazdy. Nagle uświadomiłem sobie, że jestem za budynkiem i naszła mnie ciekawość zobaczenia ulicy i ośrodków bez gęstej zasłony mlecznej.
Zerwałem się jak poparzony, tak mnie zżerało mnie od środka. Musiałem przejść przez całą długość korytarza w recepcji budynku. Nacisnąłem z podekscytowaniem klamkę i z impetem naparłem na drzwi. Poczułem się jak w jakimś amoku, otępiały spojrzałem tylko na Neji'ego, który był przy Tazuno i walił pięścią w ścianę, a dziewczyna go pocieszała. Ale szybko mi ten widok wyleciał z głowy, bo stanąłem przed ośrodkiem, wziąłem głęboki wdech wprost do płuc, omiotłem wzrokiem najbliższe budynki i...zamarłem. Na przeciwko, trochę po prawej stronie stał jakiś opuszczony ośrodek. Strasznie się zdziwiłem, że wcześniej nie dostrzegłem szarego, zniszczonego, bijącego mrokiem budynku pośród innych białych i zadbanych.
Gdy powoli wychodziłem z osłupienia, niepewnie zszedłem ze schodków i po chwili stanąłem już na środku ulicy. Najpierw spojrzałem w górę, na zasiane gwiazdami nieograniczone niebo, potem, prosto przed siebie. Dzięki latarniom, które dość ostro świeciły, mogłem podziwiać szczegóły tego magicznego miejsca. Nigdy wcześniej nie czułem takiego klimatycznego nastroju, aury...jak tutaj.
Zacząłem iść naprzód, a głowa chodziła mi jak u wygłodzonego psa w restauracji pod stołem. Zacząłem czuć tak silną euforię i podekscytowanie. Robiłem coraz większe kroki, stąpałem coraz szybciej. Wówczas, zobaczyłem, że przy jednej z lamp jest ławka, mało tego, ktoś na niej siedział! Nie zatrzymałem się, ale momentalnie zwolniłem. Osoba była zamyślona, zapatrzona w jakiś punkt naprzeciwko siebie. Sprawiała wrażenie niegroźnej, łagodnie nastawionej, więc trochę się ośmieliłem. W miarę przybliżania się do niej, moje zdenerwowanie i niepokój malały. Dostrzegłem bowiem znajomą twarz.
-Gaara, tak? - stanąłem przed chłopakiem, wyrywając go z zamyślenia. Czerwonowłosy spojrzał zaskoczony. - Jestem Naruto Uzumaki - wyszczerzyłem kły w szerokim uśmiechu i usiadłem obok niego. Już się nie bałem. Umiałem wyczuć aurę otoczenia, ale ludzi także. Wiedziałem, że jego natura jest piękna, a usposobienie magiczne.
-Gaara...no Sabaku - wydukał jakby nie był pewien swego nazwiska. Bezwstydnie wpatrywał się we mnie, jak w coś totalnie nienaturalnego.
-Coś nie tak? - uśmiechnąłem się krzywo, nie wiedząc zbytnio o co chodzi. Dopiero wtedy, zielonooki się opamiętał i spuścił wzrok. Obawiałem się niezręcznej ciszy, lecz Gaara szybko podjął temat.
-Chyba jesteś oczarowany tym miejscem - wypowiedział to bardziej pytającą niż w formie stwierdzenia.
-O tak - odparłem natychmiastowo.
-Ha, zmieniłbyś zdanie, gdybyś był na miejscu chorych.
-Gdybym...był na twoim miejscu? - spytałem nieśmiało, opierając brodę na ręce.
-Nie, ja jestem czymś po środku - odrzekł wprawiając mnie w zakłopotanie. - Coś jak anioł, będący między ludźmi a Bogiem, między Ziemią a Niebem - wyjaśnił.
-Oh, więc...
-Wyszedłem z moich problemów, jestem teraz na takiej...lekkiej terapii. Nie chcą mnie stąd puścić, bo urojenia mogą wrócić. Sam też nie czuję się na siłach by wyjechać. Z resztą, bardzo pomagam ludziom, nie chcę ich zostawiać, za bardzo się z nimi zżyłem.
-A często ktoś stąd wyjeżdża? - spytałem zaciekawiony.
-Cóż... - zamyślił się trochę. - Niezbyt. Jest tu paru, że tak powiem, stałych bywalców, którzy już chyba zostaną do końca - gwałtownie posmutniał. - Ale jeśli zaś chodzi o wyjazdy, to już chyba części ktoś umiera poprzez samobójstwo niż wyjeżdża - pociekła mu mała, ledwo zauważalna łza po policzku.
-A czy...ostatnio ktos umarł?
-O tak...dzisiaj. Cudowny chłopak, mniej więcej w naszym wieku. Mówił, że popełniłby samobójstwo już wcześniej, ale miał jeszcze coś do załatwienia.
-Wiedziałeś co chce zrobić i nie próbowałeś go odwieść od tego?! - wykrzyknąłem oburzony.
Wyłapał rozgoryczenie w moim głosie, bo spojrzał na mnie niewinnie. Rozchylił lekko usta, ale szybko zamknął na powrót. We mnie narastała uraza.
-Przecież to zupełnie niemoralne! Nie masz wyrzutów sumienia?!
-Posłuchaj - jego oczy nabrały głębi, a rękę niespodziewanie położył mi na ramieniu. Przejechał nią na szyję bacznie obserwując moją reakcję. Momentalnie złagodniałem, a cała złość gdzieś wyparowała. Nie wiem jak to zabrzmi, ale poczułem się jak pod skrzydłami anioła.
-Niektórzy po prostu są na to skazani. Nie ma w tym nic złego, jeśli w ostatnich chwilach życia dalej jesteś pewien śmierci. Jeśli jej nie żałujesz, gdy jest już za późno na zmianę decyzji i odchodzisz szczęśliwy, to według mnie, jest to dopuszczalne.
Aż mnie zmroziło. Jego potulny, ciepły, jakby zamszowy głos zupełnie nie pasował do słów, które nim wypowiadał. Przeraziłem się trochę, że dla niego pozbawianie się największego daru jest dopuszczalne. Po chwili zaszokowanego wpatrywania się w niego, przeniosłem wzrok na krawężnik chodnika i zgoniłem jego rękę z własnej szyi. On nie protestował, zabrał ją, kładąc na moim udzie. Spojrzał na mnie z troską i zaczął tłumaczyć:
-Posłuchaj...on cierpiał. I nie jest tak, że on nie miał siły. Posiadał ogromne zasoby silnej woli, swoją śmierć planował rok. Znaczy to, że rok żył z tą świadomością. Miał wykreowany dzisiejszy dzień ze szczegółami. Nikogo nie zawiadomiłem o jego zamiarach, bo byłoby to samolubne.
-Samolubne?! - miałem ochotę mu przywalić. Zacisnąłem pięści, ale zamiast dalszych wyjaśnień, zostałem obdarowany pocałunkiem.
No Sabaku na powrót ułożył mi rękę na szyi, drugą zaś wplótł w moje włosy i delikatnie pociągał pojedyncze kosmyki. A ja...? Po prostu oniemiałem. Nie byłem w stanie niczego zrobić. Czerwonowłosy za to, nie odrywając się ode mnie, złapał mnie za biodra i ułożył mnie na swoich udach. Jego usta były takie delikatne, język zwinny. Poczułem się taki wyciszony. Próbowałem się oderwać, więc on zaczął podgryzać moją dolną wargę. Poczułem że ta chwila jest tylko nasza, intymna i osobista.
Przesiedziałem na tej ławce do zmroku. Mieliśmy kolację, ale nie chciało mi się jeść. Może z tego nadmiaru emocji? Zapewne tak.
Więc dalej siedziałem na tej ławce i obserwowałem ustającą mgłę i wyłaniające się powoli gwiazdy. Nagle uświadomiłem sobie, że jestem za budynkiem i naszła mnie ciekawość zobaczenia ulicy i ośrodków bez gęstej zasłony mlecznej.
Zerwałem się jak poparzony, tak mnie zżerało mnie od środka. Musiałem przejść przez całą długość korytarza w recepcji budynku. Nacisnąłem z podekscytowaniem klamkę i z impetem naparłem na drzwi. Poczułem się jak w jakimś amoku, otępiały spojrzałem tylko na Neji'ego, który był przy Tazuno i walił pięścią w ścianę, a dziewczyna go pocieszała. Ale szybko mi ten widok wyleciał z głowy, bo stanąłem przed ośrodkiem, wziąłem głęboki wdech wprost do płuc, omiotłem wzrokiem najbliższe budynki i...zamarłem. Na przeciwko, trochę po prawej stronie stał jakiś opuszczony ośrodek. Strasznie się zdziwiłem, że wcześniej nie dostrzegłem szarego, zniszczonego, bijącego mrokiem budynku pośród innych białych i zadbanych.
Gdy powoli wychodziłem z osłupienia, niepewnie zszedłem ze schodków i po chwili stanąłem już na środku ulicy. Najpierw spojrzałem w górę, na zasiane gwiazdami nieograniczone niebo, potem, prosto przed siebie. Dzięki latarniom, które dość ostro świeciły, mogłem podziwiać szczegóły tego magicznego miejsca. Nigdy wcześniej nie czułem takiego klimatycznego nastroju, aury...jak tutaj.
Zacząłem iść naprzód, a głowa chodziła mi jak u wygłodzonego psa w restauracji pod stołem. Zacząłem czuć tak silną euforię i podekscytowanie. Robiłem coraz większe kroki, stąpałem coraz szybciej. Wówczas, zobaczyłem, że przy jednej z lamp jest ławka, mało tego, ktoś na niej siedział! Nie zatrzymałem się, ale momentalnie zwolniłem. Osoba była zamyślona, zapatrzona w jakiś punkt naprzeciwko siebie. Sprawiała wrażenie niegroźnej, łagodnie nastawionej, więc trochę się ośmieliłem. W miarę przybliżania się do niej, moje zdenerwowanie i niepokój malały. Dostrzegłem bowiem znajomą twarz.
-Gaara, tak? - stanąłem przed chłopakiem, wyrywając go z zamyślenia. Czerwonowłosy spojrzał zaskoczony. - Jestem Naruto Uzumaki - wyszczerzyłem kły w szerokim uśmiechu i usiadłem obok niego. Już się nie bałem. Umiałem wyczuć aurę otoczenia, ale ludzi także. Wiedziałem, że jego natura jest piękna, a usposobienie magiczne.
-Gaara...no Sabaku - wydukał jakby nie był pewien swego nazwiska. Bezwstydnie wpatrywał się we mnie, jak w coś totalnie nienaturalnego.
-Coś nie tak? - uśmiechnąłem się krzywo, nie wiedząc zbytnio o co chodzi. Dopiero wtedy, zielonooki się opamiętał i spuścił wzrok. Obawiałem się niezręcznej ciszy, lecz Gaara szybko podjął temat.
-Chyba jesteś oczarowany tym miejscem - wypowiedział to bardziej pytającą niż w formie stwierdzenia.
-O tak - odparłem natychmiastowo.
-Ha, zmieniłbyś zdanie, gdybyś był na miejscu chorych.
-Gdybym...był na twoim miejscu? - spytałem nieśmiało, opierając brodę na ręce.
-Nie, ja jestem czymś po środku - odrzekł wprawiając mnie w zakłopotanie. - Coś jak anioł, będący między ludźmi a Bogiem, między Ziemią a Niebem - wyjaśnił.
-Oh, więc...
-Wyszedłem z moich problemów, jestem teraz na takiej...lekkiej terapii. Nie chcą mnie stąd puścić, bo urojenia mogą wrócić. Sam też nie czuję się na siłach by wyjechać. Z resztą, bardzo pomagam ludziom, nie chcę ich zostawiać, za bardzo się z nimi zżyłem.
-A często ktoś stąd wyjeżdża? - spytałem zaciekawiony.
-Cóż... - zamyślił się trochę. - Niezbyt. Jest tu paru, że tak powiem, stałych bywalców, którzy już chyba zostaną do końca - gwałtownie posmutniał. - Ale jeśli zaś chodzi o wyjazdy, to już chyba części ktoś umiera poprzez samobójstwo niż wyjeżdża - pociekła mu mała, ledwo zauważalna łza po policzku.
-A czy...ostatnio ktos umarł?
-O tak...dzisiaj. Cudowny chłopak, mniej więcej w naszym wieku. Mówił, że popełniłby samobójstwo już wcześniej, ale miał jeszcze coś do załatwienia.
-Wiedziałeś co chce zrobić i nie próbowałeś go odwieść od tego?! - wykrzyknąłem oburzony.
Wyłapał rozgoryczenie w moim głosie, bo spojrzał na mnie niewinnie. Rozchylił lekko usta, ale szybko zamknął na powrót. We mnie narastała uraza.
-Przecież to zupełnie niemoralne! Nie masz wyrzutów sumienia?!
-Posłuchaj - jego oczy nabrały głębi, a rękę niespodziewanie położył mi na ramieniu. Przejechał nią na szyję bacznie obserwując moją reakcję. Momentalnie złagodniałem, a cała złość gdzieś wyparowała. Nie wiem jak to zabrzmi, ale poczułem się jak pod skrzydłami anioła.
-Niektórzy po prostu są na to skazani. Nie ma w tym nic złego, jeśli w ostatnich chwilach życia dalej jesteś pewien śmierci. Jeśli jej nie żałujesz, gdy jest już za późno na zmianę decyzji i odchodzisz szczęśliwy, to według mnie, jest to dopuszczalne.
Aż mnie zmroziło. Jego potulny, ciepły, jakby zamszowy głos zupełnie nie pasował do słów, które nim wypowiadał. Przeraziłem się trochę, że dla niego pozbawianie się największego daru jest dopuszczalne. Po chwili zaszokowanego wpatrywania się w niego, przeniosłem wzrok na krawężnik chodnika i zgoniłem jego rękę z własnej szyi. On nie protestował, zabrał ją, kładąc na moim udzie. Spojrzał na mnie z troską i zaczął tłumaczyć:
-Posłuchaj...on cierpiał. I nie jest tak, że on nie miał siły. Posiadał ogromne zasoby silnej woli, swoją śmierć planował rok. Znaczy to, że rok żył z tą świadomością. Miał wykreowany dzisiejszy dzień ze szczegółami. Nikogo nie zawiadomiłem o jego zamiarach, bo byłoby to samolubne.
-Samolubne?! - miałem ochotę mu przywalić. Zacisnąłem pięści, ale zamiast dalszych wyjaśnień, zostałem obdarowany pocałunkiem.
No Sabaku na powrót ułożył mi rękę na szyi, drugą zaś wplótł w moje włosy i delikatnie pociągał pojedyncze kosmyki. A ja...? Po prostu oniemiałem. Nie byłem w stanie niczego zrobić. Czerwonowłosy za to, nie odrywając się ode mnie, złapał mnie za biodra i ułożył mnie na swoich udach. Jego usta były takie delikatne, język zwinny. Poczułem się taki wyciszony. Próbowałem się oderwać, więc on zaczął podgryzać moją dolną wargę. Poczułem że ta chwila jest tylko nasza, intymna i osobista.
~.~.~
No tak, więc...co do tej części to jestem średnio zadowolona, mogłaby być lepsza ale jakoś nie miałam weny.
Chciałabym wierzyć że jest choc kilka osób które czytają moje wypociny. Jeśli jesteś jedną z nich, to BŁAGAM, daj znać o swoim istnieniu i KOMENTUJ.