Konnichiwa minna! ;3

Pragniemy wszystkich serdecznie przywitać w naszym małym internetowym świecie ♥

PRAGNIEMY BYŚCIE SIĘ ZAPOZNALI ZE STRONĄ 'Temari' PO PRAWEJ STRONIE, GDYŻ SĄ TAM INFORMACJE DLA WAS.

czwartek, 27 lutego 2014

Hospital for souls. GaaNaru cz.3

Jeśli nie wysilicie się na komentarze, kolejnej części nie będzie, a przyznam, że jest to chyba najlepsze opo jakie napisałam. Ale decyzja należy do was. Chcę żebyście mi pokazali choć czy wam sie podoba. Miłego czytania w każdym razie.
~.~.~
-Ehh, no dobrze - wysapał Ikumo. - Idź, pamiętasz drogę.
Po tych słowach Neji minął mnie w przejściu i zestresowany opuścił budynek.
Domyśliłem się, że poszedł do Kiby, ale spytałem, jak gdybym nie miał o niczym pojęcia:
-Coś się stało?
-Ah - machnął ręką. - Wszyscy, których tu zabieram, przyjeżdżają z ciekawości, on zaś z miłości, tęsknoty i skołatanego serca.
Nic więcej nie dodał, więc już nie pytałem. Wyszedłem na ławkę za hotelem. Był z niej widok na wielką łąkę i góry. Najpierw moje myśli powędrowały w stronę czerwonowłosego chłopaka. "Ciekawe czy przyjechał tu do kogoś? Wyglądało jakby znali się od lat" - wpadło mi do głowy. Jednak szybko zmieniłem tor przemyśleń, bo zainteresował mnie Kiba. Jak wygląda, jak się zachowuje i jak zareaguje na spotkanie z Neji'm po roku. No i czy w ogóle Hyuga sobie poradzi. Byłem ciekaw co on czuje, czy próbuje to sobie jakoś tłumaczyć. "Czy on w ogóle ma na to siłę? Chyba jest silny psychiczne, ale kto wie...a co jeśli nie wytrzyma, choroba Kiby go przerośnie? Oby go nie zostawił. Przecież ich pożegnanie rok temu jest dowodem na to, że chłopak naprawdę go kocha i gdyby nie choroba...Obaj byliby szczęśliwi..." - zastanawiałem się z przejęciem.
Przesiedziałem na tej ławce do zmroku. Mieliśmy kolację, ale nie chciało mi się jeść. Może z tego nadmiaru emocji? Zapewne tak.
Więc dalej siedziałem na tej ławce i obserwowałem ustającą mgłę i wyłaniające się powoli gwiazdy. Nagle uświadomiłem sobie, że jestem za budynkiem i naszła mnie ciekawość zobaczenia ulicy i ośrodków bez gęstej zasłony mlecznej.
Zerwałem się jak poparzony, tak mnie zżerało mnie od środka. Musiałem przejść przez całą długość korytarza w recepcji budynku. Nacisnąłem z podekscytowaniem klamkę i z impetem naparłem na drzwi. Poczułem się jak w jakimś amoku, otępiały spojrzałem tylko na Neji'ego, który był przy Tazuno i walił pięścią w ścianę, a dziewczyna go pocieszała. Ale szybko mi ten widok wyleciał z głowy, bo stanąłem przed ośrodkiem, wziąłem głęboki wdech wprost do płuc, omiotłem wzrokiem najbliższe budynki i...zamarłem. Na przeciwko, trochę po prawej stronie stał jakiś opuszczony ośrodek. Strasznie się zdziwiłem, że wcześniej nie dostrzegłem szarego, zniszczonego, bijącego mrokiem budynku pośród innych białych i zadbanych.
Gdy powoli wychodziłem z osłupienia, niepewnie zszedłem ze schodków i po chwili stanąłem już na środku ulicy. Najpierw spojrzałem w górę, na zasiane gwiazdami nieograniczone niebo, potem, prosto przed siebie. Dzięki latarniom, które dość ostro świeciły, mogłem podziwiać szczegóły tego magicznego miejsca. Nigdy wcześniej nie czułem takiego klimatycznego nastroju, aury...jak tutaj.
Zacząłem iść naprzód, a głowa chodziła mi jak u wygłodzonego psa w restauracji pod stołem. Zacząłem czuć tak silną euforię i podekscytowanie. Robiłem coraz większe kroki, stąpałem coraz szybciej. Wówczas, zobaczyłem, że przy jednej z lamp jest ławka, mało tego, ktoś na niej siedział! Nie zatrzymałem się, ale momentalnie zwolniłem. Osoba była zamyślona, zapatrzona w jakiś punkt naprzeciwko siebie. Sprawiała wrażenie niegroźnej, łagodnie nastawionej, więc trochę się ośmieliłem. W miarę przybliżania się do niej, moje zdenerwowanie i niepokój malały. Dostrzegłem bowiem znajomą twarz.
-Gaara, tak? - stanąłem przed chłopakiem, wyrywając go z zamyślenia. Czerwonowłosy spojrzał zaskoczony. - Jestem Naruto Uzumaki - wyszczerzyłem kły w szerokim uśmiechu i usiadłem obok niego. Już się nie bałem. Umiałem wyczuć aurę otoczenia, ale ludzi także. Wiedziałem, że jego natura jest piękna, a usposobienie magiczne.
-Gaara...no Sabaku - wydukał jakby nie był pewien swego nazwiska. Bezwstydnie wpatrywał się we mnie, jak w coś totalnie nienaturalnego.
-Coś nie tak? - uśmiechnąłem się krzywo, nie wiedząc zbytnio o co chodzi. Dopiero wtedy, zielonooki się opamiętał i spuścił wzrok. Obawiałem się niezręcznej ciszy, lecz Gaara szybko podjął temat.
-Chyba jesteś oczarowany tym miejscem - wypowiedział to bardziej pytającą niż w formie stwierdzenia.
-O tak - odparłem natychmiastowo.
-Ha, zmieniłbyś zdanie, gdybyś był na miejscu chorych.
-Gdybym...był na twoim miejscu? - spytałem nieśmiało, opierając brodę na ręce.
-Nie, ja jestem czymś po środku - odrzekł wprawiając mnie w zakłopotanie. - Coś jak anioł, będący między ludźmi a Bogiem, między Ziemią a Niebem - wyjaśnił.
-Oh, więc...
-Wyszedłem z moich problemów, jestem teraz na takiej...lekkiej terapii. Nie chcą mnie stąd puścić, bo urojenia mogą wrócić. Sam też nie czuję się na siłach by wyjechać. Z resztą, bardzo pomagam ludziom, nie chcę ich zostawiać, za bardzo się z nimi zżyłem.
-A często ktoś stąd wyjeżdża? - spytałem zaciekawiony.
-Cóż... - zamyślił się trochę. - Niezbyt. Jest tu paru, że tak powiem, stałych bywalców, którzy już chyba zostaną do końca - gwałtownie posmutniał. - Ale jeśli zaś chodzi o wyjazdy, to już chyba części ktoś umiera poprzez samobójstwo niż wyjeżdża - pociekła mu mała, ledwo zauważalna łza po policzku.
-A czy...ostatnio ktos umarł?
-O tak...dzisiaj. Cudowny chłopak, mniej więcej w naszym wieku. Mówił, że popełniłby samobójstwo już wcześniej, ale miał jeszcze coś do załatwienia.
-Wiedziałeś co chce zrobić i nie próbowałeś go odwieść od tego?! - wykrzyknąłem oburzony.
Wyłapał rozgoryczenie w moim głosie, bo spojrzał na mnie niewinnie. Rozchylił lekko usta, ale szybko zamknął na powrót. We mnie narastała uraza.
-Przecież to zupełnie niemoralne! Nie masz wyrzutów sumienia?!
-Posłuchaj - jego oczy nabrały głębi, a rękę niespodziewanie położył mi na ramieniu. Przejechał nią na szyję bacznie obserwując moją reakcję. Momentalnie złagodniałem, a cała złość gdzieś wyparowała. Nie wiem jak to zabrzmi, ale poczułem się jak pod skrzydłami anioła.
-Niektórzy po prostu są na to skazani. Nie ma w tym nic złego, jeśli w ostatnich chwilach życia dalej jesteś pewien śmierci. Jeśli jej nie żałujesz, gdy jest już za późno na zmianę decyzji i odchodzisz szczęśliwy, to według mnie, jest to dopuszczalne.
Aż mnie zmroziło. Jego potulny, ciepły, jakby zamszowy głos zupełnie nie pasował do słów, które nim wypowiadał. Przeraziłem się trochę, że dla niego pozbawianie się największego daru jest dopuszczalne. Po chwili zaszokowanego wpatrywania się w niego, przeniosłem wzrok na krawężnik chodnika i zgoniłem jego rękę z własnej szyi. On nie protestował, zabrał ją, kładąc na moim udzie. Spojrzał na mnie z troską i zaczął tłumaczyć:
-Posłuchaj...on cierpiał. I nie jest tak, że on nie miał siły. Posiadał ogromne zasoby silnej woli, swoją śmierć planował rok. Znaczy to, że rok żył z tą świadomością. Miał wykreowany dzisiejszy dzień ze szczegółami. Nikogo nie zawiadomiłem o jego zamiarach, bo byłoby to samolubne.
-Samolubne?! - miałem ochotę mu przywalić. Zacisnąłem pięści, ale zamiast dalszych wyjaśnień, zostałem obdarowany pocałunkiem.
No Sabaku na powrót ułożył mi rękę na szyi, drugą zaś wplótł w moje włosy i delikatnie pociągał pojedyncze kosmyki. A ja...? Po prostu oniemiałem. Nie byłem w stanie niczego zrobić. Czerwonowłosy za to, nie odrywając się ode mnie, złapał mnie za biodra i ułożył mnie na swoich udach. Jego usta były takie delikatne, język zwinny. Poczułem się taki wyciszony. Próbowałem się oderwać, więc on zaczął podgryzać moją dolną wargę. Poczułem że ta chwila jest tylko nasza, intymna i osobista.
~.~.~
No tak, więc...co do tej części to jestem średnio zadowolona, mogłaby być lepsza ale jakoś nie miałam weny. 
Chciałabym wierzyć że jest choc kilka osób które czytają moje wypociny. Jeśli jesteś jedną z nich, to BŁAGAM, daj znać o swoim istnieniu i KOMENTUJ.

poniedziałek, 17 lutego 2014

Hospital for souls. GaaNaru cz.2

Zapraszam do czytania i komentowania aniołki ^^
***
Cały weekend się pakowałem, a gdy nadszedł poniedziałek udałem się na miejsce zbiórki. Gdy dotarłem przed uczelnię, ku mojemu zdziwieniu, nie panował chaos, jak zawsze bywało przed takimi wycieczkami. Pan Mobashi wyglądał studentów, ci znów powoli pakowali walizki do autokaru i kolejno wsiadali do pojazdu. To samo uczyniłem i ja. Następnie przywitałem się z wykładowcą i wsiadłem do środka. W rogu zobaczyłem samotnie siedzącego Shino, Shikamaru z nosem wlepionym w szybę, wiecznie znudzonego i marzącego. Postanowiłem dosiąść się do Neji'ego. Wyglądał najrozsądniej z całej trójki. Oczywiście mógłbym usiąść koło Sakury, Hinaty, czy też Ino. Ale jakoś...hm, powiedzmy, że miałem ochotę na nieco bardziej inteligentniejszą konwersację.
-Cześć - uśmiechnąłem się do Hyugi. Zrewanżował się tym samym gestem.
Po chwili miejsca się wypełniły kolejnymi studentami oraz opiekunami. Ruszyliśmy powoli z donośnym warkotem silnika.
Większość osób prowadziła ciche rozmowy z żywym zaangażowaniem w oczach. Tylko my siedzieliśmy w przeszywającym milczeniu. Postanowiłem niezwłocznie to zmienić.
-Fascynujesz się psychiatrią? - zapytałem nieśmiało.
-Yhh - prychnął lekko zniesmaczony. - Czuję do niej wstręt.
Chyba musiałem zrobić bardzo zdezorientowaną minę, bo parsknął śmiechem.
-Nie jeżdżę tam z przyjemnością, ale... - zacisnął pięść, łzy napłynęły mu do oczu. - Jeżdżę tam w odwiedziny.
Dalej niezbyt rozumiałem.
-W...odwiedziny? Do kogo?
-Do mojego chłopaka - uśmiechnął się smutno.
W tamtym momencie trochę mnie zatkało. Słabo go znałem ale absolutnie nie wyobrażałem sobie w roli partnera. Sprawiał wrażenie bezuczuciowej jednostki. Po krótkiej chwili coś do mnie dotarło.
-Twój chłopak...
-Miewa ostre napady schizofreniczne - wtrącił nie pozwalając mi skończyć.
-Chciałem wiedzieć o nim więcej, ale wahałem się czy on da radę o tym gadać.
-Nie zawsze tak było - zaczął, pozbawiając mnie niepewności do kontynuowania tematu. - Na początku był jak każdy z nas. Ale czyż nie tak brzmi początek opowieści o takich ludziach? Każdy był kiedyś normalny...dopóki coś się nie wydarzy. Ehh... - westchnął głęboko. - To było 2 lata temu. Miał na imię Kiba...
-Oh, bardzo ładne imię - wtrąciłem.
-O tak - przyznał. - Poznałem go z bardzo pozytywnej strony. Zawsze uśmiechnięty, pogodny, radosny, pełen życia i miłości. Takiego go wspominam...Niestety, pewnej nocy spłonął jego dom. Obudził się w ogniu i szybko wybiegł na zewnątrz, zaczął się wydzierać. Pokój jego rodziców znajdował się na piętrze, więc spojrzał w tamtym kierunku. W płomieniach dostrzegł zarys sylwetki. To była jego matka. Podobno krzyczała, ale nie za długo, bo...ktoś dźgnął ją nożem. Zabójca okazał się byc ojciec, który po dokonanej zbrodni, spłonął żywcem, bo było za późno by opuścić budynek. Niektórzy na miejscu Kiby, pewnie by sobie z tym jakoś poradzili. Niestety, on okazał się być bardzo słaby psychicznie. Parę tygodni po tej traumie, byliśmy juz razem. Oczywiście starałem się go pocieszać, być przy nim, ale...na niewiele się to zdało. Najwpierw wystąpiło przygnębienie, depresja. Zaczął cierpieć na bezsenność. Bał się, że obudzi się w płomieniach. Słyszał zamszowy głos swojej matki. I tak wylądował w szpitalu.
Opowiadał to z zadziwiającym spokojem, a gdy skończył, zapanowała niezręczna cisza.
-Kiedy go ostatnio widziałeś? - spytałem osłabionym głosem.
-Rok temu. Dalej wydawał się być normalnym człowiekiem. Ale gdy miał...ten napad, zachowywał się nieobliczalnie. Wstrząsające było, gdy wieczorem się z nim żegnałem normalnie, całowałem na dobranoc, zaś rano...wyprowadzano go skrępowanego, bo budząc się w nocy, drapał się do krwi po rękach, gryzł je, wpadał z rozpędu w ścianę...w ostatnich dniach mojego pobytu tam, rok temu, było juz naprawdę źle. Spał przywiązany do łóżka, często zamykany w izolatce... - głos mu się załamał, pierwsza łza spłynęła po policzku. - Pamiętam nasze pożegnanie - rzekł po chwili ze smutnym uśmiechem. - Staliśmy wtedy przed budynkiem. Był blady, z podkrążonymi oczami i ledwo utrzymywał się na nogach. Jego szyja, ramiona i ręce były posiniaczone lub podrapane. Pewnie uznałbyś go za trupa, gdyby nie jego uśmiech. Był promienisty i rozświetlał całą jego postać. Patrzył się głęboko w moje oczy.
-Coś ci powiedział? - spytałem zaciekawiony.
- "Przepraszam Cię za te moje histerie, wiem co przeżywasz. Ale ja chcę to zmienić, chcę walczyć, postaram się zyć, bo mam dla kogo" - zacytował jego słowa i już nic więcej nie był w stanie wykrztusić.
Przez resztę podróży poruszaliśmy już mało ważne, poboczne tematy. Hyuga już nie wspominał o Kibie, ja też nie chciałem tego drążyć.
-Jesteśmy na miejscu, wysiadamy! - rozległ się głos pana Ikumo.
Wszyscy poruszyli się niespokojnie, a gdy autokar stanął, zaczęła się drobna przepychanka i lekki zamęt. Nic dziwnego, wszyscy byli podekscytowani i ciekawi. Ja też poczułem takue specyficzne ukłucie emocji i niespokojnie ruszyłem po walizkę.
Dopiero, gdy wydobyłem bagaże, począłem rozglądać się po okolicy. Widok przerósł moje najsmielsze oczekiwania!
Budynki były białe, lecz już nieco odrapane, okna przysłonięte roletami, firankami bez jakichkolwiek wzorów lub grubymi, ciemnymi zasłonami. Ulica pusta, wokół niej mieściły się małe, niezbyt już liściaste drzewa. Rzucała się w oczy, taka przerażająca przestrzeń, bowiem nie było tam, jak w normalnym mieście, żadnych śmietników, kwiatów, ogrodzeń, o ludziach nie wspomnę. Ale to co było najbardziej rażące, to gęsta mgła, gruba na kilkanaście metrów, unosząca się wokół. Wydała mi się totalnym złudzeniem, bo była niewiarygodnie intensywna, a jednak widziałem bez problemu wszystkie ośrodki do końca ulicy. Chyba inni tez tą iluzję wyłapali.
Jesli zaś chodzi o samą dzielnicę, to nie była jakoś szczególnie rozbudowana. Jak już mówiłem, mieściła wię wokół długiej ulicy, po jej dwóch stronach ośrodki i szpitale. Za budynkami, były małe parki lub ogródki, na które wychodziło się tylnymi drzwiami. Ot, cała filozofia. Nasz hotel był mały i znajdował się na początku. Po jego wnętrzu można było wywnioskować, że jest przeznaczony dla rodzin przebywających tu chorych. Po czym to poznałem? To bardzo proste. W hotelu nie było nikogo prócz nas. Znudzona dziewczyna w recepcji trochę ożywiła się na nasz widok i uśmiechnęła patrząc na pana Mobashiego.
-Ikumo! - zawołała radośnie i wybiegła zza lady.
-Witam Cię Tazuno! - przywitał się radośnie. - Słuchajcie! - zwrócił się do nas. - To moja córka Tazuno - rzekł z dumą, a dziewczyna się usmiechnęła.
Wydawała się być kilka lat starsza od nas. Miał kruczoczarne, lśniące włosy, spiete w wysokiego, luźnego koka z niesfornymi, lekko kręconymi kosmykami po bokach oraz prostą grzywką, niemal w całości przysłaniającą jej jasnozielone, kocie oczy. Niektórzy z nas byli wpatrzeni w nią jak w obraz. Gdy podszedłem do niej bliżej w ramach uściśnięcia dłoni, dostrzegłem jej smukłe kości policzkowe i kilka piegów na zgrabnie zadartym nosie. Ubrana była w biały, służbowy uniform, sięgający jej przed kolano.
Dziewczyna zaprowadziła nas do pokoi, które były 2 lub 3 osobowe. Zdecydowaliśmy się z Neji'm zamieszkać razem. Szybko się rozpakowałem z zamiarem rozglądnięcia się trochę.
Wyszedłem z pokoju, a na schodach prowadzących na poddasze zastałem Sakurę z Ino.
-Dziewczyny, tam już nie można wchodzić, musicie znaleźć sobie pokój na tym piętrze - powiedziała do nich Tazuno.
-Ale tam zdaje się, mieści się jeszcze jeden pokój, czemu tam nie wolno? - spytała zaciekawiona Haruno.
-Bo tam mieszkam ja - naszym oczom ukazał się chłopak średniego wzrostu z czerwonymi włosami, których pojedyncze, przydługie kosmyki, opadały bezwiednie na czoło. Ich głęboki kolor cudownie oddziaływał na pastelowo zielone oczy. Były takie spokojne, magiczne. Gdy w nie spojrzałem zdawały się być jakimś nieskończonym bytem. Coś, co było od początku i będzie już zawsze. Wyrażały wieczność, wolność i błogość. Taką stałość, poczucie bezpieczeństwa i czymś w rodzaju schronienia przed nieznanym. Coś do czegoś zawsze można wrócić. Wkrótce dostrzegłem że dziewczyny aż zatkało z wrażenia. Też byłem niezwykle oczarowany i wręcz zachłyśnięty jego urodą.
-Och, witaj Tazuno - z jego delikatnych, morelowych ust wydobył się zamszowy, zmysłowy dźwięk.
-Witaj Gaara - odrzekła pogodnie. - Idziesz na zajęcia?
-Zgadza się - odpowiedział. - Miłego dnia - na jego blado-porcelanową twarz wkradł się delikatny, subtelny uśmiech.
Nawet nie wiem kiedy się oddalił, dziewczyny znalazły pokój, Tazuno wróciła na recepcję, a na korytarzu zrobiło się pusto. 
Wszyscy się jeszcze rozpakowywali, więc zszedłem na dół, gdzie zobaczyłem Mobashiego rozmawiającego z Hyugą.
-Mógłbym teraz tam pójść? Nie chcę jutro przy wszystkich, zwłaszcza, że nie wiem w jakim on jest stanie.
***
 Chyba nie mam jakiś szczególnych uwag co do tej części, więc czekam na wasze. Naprawdę, niezależnie jaką masz opinię, KOMENTUJ


sobota, 15 lutego 2014

Hospital for souls. GaaNaru cz.1

Mogę wam zdradzić, że opowiadanie będzie miało około 5 lub więcej części, gdzie zaprezentuję wiele wątków, także myślę, że się spodoba. Zapraszam do czytania ^^
***
-Pan Uzumaki? - zaczepił mnie jakiś pan pod krawatem, gdy wychodziłem z uczelni.
-Zgadza się - odparłem pogodnie. - O co chodzi?
-Nazywam się Ikumo Mobashi. Organizuję wycieczki do Yushino.
"Yushino?! Pojechać tam to moje marzenie!" - myśli krzyczały mi w głowie. Źrenice powiększyły się do niebotycznych rozmiarów, wgapiałem się w niego jak w obraz. Jeszcze chwila i zacząłbym się ślinić.Na szczęście, opanowałem się i jak na studenta przystało, mówiłem opanowanym tonem:
-Czy to dzielnica ze szpitalami i ośrodkami psychiatrycznymi? - spytałem lecz doskonale znalem odpowiedź.
-Zgadza się - odrzekł widocznie zadowolony, że słyszałem o tym miejscu. - Jesteś już na drugim roku no i podobno całkiem nieźle sobie radzisz.
Wtedy mnie olśniło. On wykłada neuropsychiatrię!
-Gdy dowiedziałem się, że miłujesz się psychicznych, od razu pomyślałem o tej wycieczce. Innymi słowy, czy chciałbyś tam pojechać jako... - zamyślił się na krótko -  hm, byłbyś kimś w rodzaju stażysty.
-Oczywiście, bardzo chętnie - powiedziałem aż za nadto spokojnie.
-Dobrze, w takim razie jutro o 15.00 będzie krótkie zebranie odnośnie wyjazdu.
-Dziękuję - uśmiechnąłem się. - To do widzenia! - pożegnałem się i odszedłem.
Kumulowałem emocje przez całą drogę do mieszkania, a gdy nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka, wydarłem się na całe gardło i wykonałem taniec szczęścia, który przypominał raczej zaloty godowe pijanego koguta na trampolinie. Następnie odbyłem serię energicznych podskoków, robiąc przy tym niezły hałas.
Usłyszałem pukanie do drzwi, więc momentalnie przestałem wyzwalać z siebie euforię i przywołałem się do porządku. otworzyłem drzwi, starając się zachować powagę.
-Naruto...
To był Sasuke. Nie był specjalnie wkurzony. Nawet na mnie nie patrzył, tylko stukał coś na klawiaturze komórki. Był ubrany w jakiś dres z totalnie nieogarniętymi włosami, wpatrywał się w telefon i mówił:
-Jakbyś sobie przypomniał, że mieszkam obok, to byłbym wdzięczny. Możesz sobie skakać ile chcesz - oderwał wzrok od ekranu komórki i spojrzał na mnie - ale nie w tych butach.
Teraz obaj przenieśliśmy wzrok na moje glany.
-Nie zapominaj, że dalej posiadam swoje. I w każdej chwili mogę ci z nich wyj...
-Dobrze! - przerwałem mu w pół słowa. - Nie musisz kończyć - uśmiechnąłem się zakłopotany. - Może wjedziesz na chwilę? - zapytałem, starając się mu wynagrodzić ten hałas.
Uchiha wszedł bez słowa i usiadł na kanapie. Wziąłem się za robienie herbaty i...naszła mnie pewna myśl. Czarnowłosy to też całkiem barwna osoba. Nigdy nie miał z niczym problemu, nic go nie ograniczało. Ciągle miał jakieś zainteresowania, strasznie się w nie wciągał. Można z nim było porozmawiać na każdy temat. O wszystkim coś wiedział i miał własne zdanie. Niestety, o wykorzystywanie swoich umiejętności ograniczył się całkowicie.
-Jak tam szukanie pracy? - zagadałem pierwszy.
Nijak, nie chcę o tym gadać.. A ty, co tak świętujesz?
-Jadę do Yushino! - wydarłem się na wspomnienie o tej sprawie.
-Aah. Do tych...przypadków szczególnych? haha - zapytał z lekką ironią i pogardą w głosie. Trochę ostudził tym tonem mój głosił.
-Um...tak - odparłem spokojnie.
-Dalej chcesz tam pracować? - Pamiętam, że jako 7-latek bredziłeś, że fascynują cię psychozy i  że w przyszłości będziesz psychiatrą oraz chodziłeś z encyklopedią medycyny pod pachą - uśmiechnął się na myśl o dzieciństwie.
-Moje marzenia się nie zmieniły - rzekłem poważnie i przeszliśmy do innych tematów

~.~.~
Kolejnego dnia obudziłem się podekscytowany. Myślałem tylko o tej cudownej wycieczce. Byłem przeszczęśliwy! Wykłady minęły w miarę sprawnie i udałem się do Sali numer 27.
Otworzyłem drzwi i ujrzałem Mobashiego wraz z kilkoma uczniami. Omiotłem ich spojrzeniem pełnym ciekawości i podszedłem bliżej.
-Dzień dobry – przywitałem się.
-O, Naruto – profesor uniósł głowę z nad jakiś dokumentów. – W takim razie jesteśmy w komplecie – uśmiechnął się przyjaźnie, uwydatniając tym samym zmarszczki wokół oczu. – Więc tak – zaczął znów spoglądając w papiery – wyjeżdżamy w poniedziałek rano, zbiórka o godzinie 8.00
Wszyscy zaczęli to zapisywać na jakiś kartkach, bądź telefonach, więc uczyniłem to samo.
-A teraz przejdźmy do konkretów – rzekł po chwili Ikumo. – Będziemy tam przez miesiąc, czyli do 10 grudnia – czytał z kartki.
„Jejku, aż miesiąc!” – krzyczałem w duszy.
-Celem tego wyjazdu – odłożył kartki na bok i spojrzał na nas – jest poznanie ludzi dotkniętych zaburzeniami psychicznymi, oswojenie się nastrojem panującym w takich szpitalach i ośrodkach oraz poznanie specjalistycznego personelu. Będziemy przebywać po parę dni w prawie każdym ośrodku, który znajduje się w tamtej dzielnicy.
-Przepraszam - przerwał jakiś długowłosy chłopak. - Ciekawi mnie, jak pan uzyskał zgodę na wpuszczenie naszej grupy do tych zamkniętych ośrodków.
-Oh Neji - spojrzał na niego pogodnie. - Dzielnicę Yushino założył mój praprapra dziadek, a nasza uczelnia jest jedną z lepszych w kraju. Jeżdżę tam prawie co rok, wszyscy mnie tam znają.
Potem już przeszliśmy na jakieś nieistotne tematy, pożartowaliśmy trochę na temat stereotypów dotyczących sadystycznych pielęgniarek oraz lekarzy i zebranie się skończyło.
***
Gome, że tak krótko, ale to opowiadanie mam juz napisane całe i muszę je jakoś dzielić na części. I nie chciałam już dalszej części umieszczać tu. Za to postaram się by następna pojawiła się już wkrótce.
JEŚLI WAS ZAINTRYGOWAŁO TO ZAPRASZAM DO KOMENTOWANIA. TO NIE GRYZIE.

niedziela, 9 lutego 2014

ItaSasu ''Tylko mnie kochaj, a ja będę czekał''

Ohoho długo mnie nie było nie sądzicie? Ja nie dobra, zawsze najgorsza - zaniedbuje blogi. Cóż nic innego się po mnie nie spodziewajcie : )
Mam zamiar trochę nadrobić zaległości, gdyż, iż, ponieważ, bo.. moja głowa pęka od różnorodnych pomysłów. Mam ochotę ją sobie odrąbać tasakiem : )
Miłej lektury : )
Opowiadanie jest napisane.. inaczej, nawet dla mnie. Mam nadzieję, że się spodoba
OPOWIADANIE Z DEDYKACJĄ DLA KLAUDII, MASZ SKOMENTOWAĆ PICZO RUDA KC BARDZO <3
* * *
    Nie mam odwagi by się przyznać przed samym sobą, a co dopiero jakbym miał powiedzieć ci to prosto w twarz. Chcę cię tylko dla siebie. Nie mogę znieść tego, że cały czas odchodzisz zostawiając mnie dla jakiejś blond landryny, która nie jest ciebie warta. Kochaj mnie, proszę zrób to dla mnie. Nie możesz odwzajemniać moich uczuć? Czemu? Przecież nasza więź powinna być.. tą najsilniejszą. Jedyną prawdziwą, bezinteresowną. Kochaj mnie. Zawsze będę na ciebie czekał. Nie ważne na jak długo odejdziesz, będę czekał. Muszę ci to powiedzieć, ale.. czy ty to odwzajemnisz? Kiedy znów się pojawisz? W jakim stanie będziesz? Bracie.. Wróć proszę. Wróć.
    Poczułem jak do moich oczu napływają świeże łzy. Nie mam z tobą żadnego kontaktu już od dwóch lat. Jak możesz być tak.. nawet nie mam słów na twoje zachowanie. Odchodzisz i nie odzywasz się ani słowem bo co? Bo rzekomo się zakochałeś, a później wracasz ze złamanym sercem. Po raz kurwa setny. A ja nic nie mogę z tym zrobić. Nie mogę dać ci miłości bo jej nie chcesz. Nie dostrzegasz jej. Mam jej dla ciebie tyle, że mógłbyś w niej pływać, doceń to, dobrze? Po prostu doceń. Kochaj mnie bracie.
    Potrzebuje kawy - pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy po dwóch godzinach snu. Znów pół nocy płakałem za tobą. Tylko jeżeli chodzi o ciebie potrafię okazywać jakieś głębsze uczucia. Inni na to nie zasługują. Ty jako jedyny sprawiasz, że się uśmiecham. Jako jedyny sprawiasz, że płaczę. Kochaj mnie bracie.
    Sącząc gorący, życiodajny napój poszedłem na balkon. Był słoneczny poranek. Chciałbym budzić się u twego boku. Chciałbym oglądać z tobą wschody i zachody słońca. Patrzeć w gwiazdy. Oglądać księżyc w czasie pełni. Chcę spędzać z tobą każdą chwilę mojego życia. Możemy mieszkać tu. W moim domu, który nazywalibyśmy naszym. Żylibyśmy z moich książek. Palilibyśmy niebieskie marlboro kliki po długim seksie. Pilibyśmy whiskey z lodem, a następnie znów upajalibyśmy się sobą. Bo działasz na mnie mocniej niż jakikolwiek alkohol. Kochaj mnie bracie.
    Czeka mnie kolejny nudny dzień, w którym wypale dwie paczki fajek i napiszę zaledwie kilka stron kolejnej książki. Potrzebuję ciebie, mojego natchnienia. Wróć i kochaj mnie bracie. Tak jak ja kocham ciebie. Bądź ze mną czy jest dobrze czy źle. I ja będę z tobą. Kochaj mnie bracie.
    Postanowiłem zrobić sobie onigiri bo akurat zgłodniałem i naszła mnie na nie ochota. Zrobiło mi się smutno bo wiem, że to twoja ulubiona potrawa... Chciałbym stać tu, obejmowany przez ciebie... I przygotowywalibyśmy je razem. Czemu nie mogę dzielić z tobą każdej chwili mojego życia?
    Gdy skończyłem przygotowywać jedzenie to właściwie straciłem na nie jakikolwiek apetyt, ale zjadłem, żeby nie było... Wiem, że nigdy nie tolerowałeś moich dni o samych papierosach i kawie choć sam wielokrotnie tak właśnie robiłeś. Niestety nie udało mi się wmusić w siebie za wiele więc resztki wrzuciłem do kosza. Ruszyłem w kierunku mojego gabinetu, ale po drodze zakręciło mi się w głowie i upadłem uderzając głową o panele.. Później było tylko ciemno...
    Nie wiem ile byłem nieprzytomny, ale cholernie bolała mnie potylica. Było mi słabo, tak bardzo, że ledwie podniosłem się z ziemi. Jedyne czego teraz chciałem to żebyś mnie przytulił. Niestety nie zjawiłeś się. Nigdy się nie zjawiasz. Nawet jak z moich oczu płyną gorące łzy, a z gardła próbuje wydostać się niemy krzyk. Spojrzałem na zegarek, który wskazywał 3 w nocy, wow trochę tu leżałem. Chyba powinienem zgłosić się z tym do lekarza... ale tak bardzo mi się nie chce, jestem taaaaki zmęczony.
    Następnego dnia wstałem około godziny 10 i muszę pracować. Jeżeli nie skończę tej książki w terminie to będzie koniec mojej współpracy z tym wydawnictwem... Chciałbym powiedzieć, że leje na to ciepłym moczem, ale chyba nie mogę. Od tego zależy moja przyszłość. Jeżeli nie będę pisał książek i oddawał ich w terminie to nie będę dostawał pieniędzy i w końcu zbankrutuję.
    Poszedłem do kuchni zrobić sobie kawę, a następnie z papierosem w buzi ruszyłem do biura, do którego na szczęście dotarłem, cały i zdrowy. Później już właściwie stamtąd nie wychodziłem, tylko raz, po kawę i czajnik. Wreszcie odzyskałem wenę, a to znaczyło, że zapowiada się długa noc, później dzień i może znowu noc... Chciałbym tu ciebie, odciągałbyś mnie od komputera, udowadniałbyś, że jesteś o wiele lepszym zajęciem, chociaż to nie byłoby trudne. Bądź przy mnie.
    Tak jak sądziłem - spędziłem całą noc i dzień na pisaniu tej cholernej książki. Wypaliłem ze trzy paczki papierosów, odpalając jednego od drugiego, teraz nawet nie czułem ich smaku, kawy również. Zadzwoniłem do wydawnictwa, że moje ''dzieło'' jest skończone, ale byłbym wdzięczny jakby to ktoś przyjechał po nie. Na szczęście jestem jednym z cenniejszych pisarzy więc bez namysłu się zgodzili, poprosiłem też o kilka paczek papierosów i kawę bo mi się skończyły. Niestety nie jestem zbyt chętny do wychodzenia, lubię siedzieć w moim schludnym zakątku.
    Wydawałem książkę za książką, stałem się bardziej znany, a pieniędzy miałem jak lodu. Przeprowadziłem się. Teraz mieszkam w apartamencie, mam swoich służących, niestety, coraz częstsze zawroty głowy i omdlenia dają się we znaki. Nie piszesz do mnie już trzeci rok bracie. Cholerny trzeci rok. Gdzie jesteś, jak się masz? Zmieniłeś numer ty pierdolona Łasico! Chcę cię tu. Chcę cię dla siebie. Ten dom jest tak cholernie pusty i zimny bez ciebie. Brakuje miłości.
    Ból mojej głowy nasila się z każdym dniem, ale muszę go ignorować. Za tydzień kończy mi się termin oddania kolejnej książki, nie mogę sobie pozwolić na jakiekolwiek opóźnienia biorąc pod uwagę, że dostałem prośbę o przygotowanie materiału wcześniej. Ciężko mi pisać bo co jakiś czas mam mroczki przed oczami, wszystko się kręci, papierosy nie mają smaku, a kawa nie działa. Każą mi łykać jakieś tabletki z magnezem żebym nie wyniszczył sobie organizmy, ale wszyscy dobrze wiemy, że one nic nie dają. I właśnie teraz! Gdy tak cholernie źle się czuję i zarywam trzecią nockę z rzędu, jest czas, w którym spodziewam się tego najmniej, a ty? Tak po prostu mnie znalazłeś i się zjawiasz. Jak możesz? Pytasz tym swoim zmysłowym głosem czy dobrze się czuję, a ja kłamię ci w żywe oczy, że tak, że wszystko okej, a w powietrzu zawisa nieme pytanie dotyczące ciebie. Gdzie tak długo byłeś bracie? I najgorsze jest to.. że na nie nie odpowiedziałeś. Zbyłeś je tak jakby go nie było, ale ty też je zauważyłeś, poczułeś je, wiedziałeś, że chcę wiedzieć, ale nie ty tylko podszedłeś i zamiast zrobić to co zawsze czyli pstryknąć mnie w czoło ty je... Ty je ucałowałeś. Skąd ta czułość bracie? Czy musisz mi przeszkadzać jak pracuje bracie? Czytając mi w myślach wyszedłeś machając na pożegnanie, ale ja wiedziałem, że daleko nie idziesz, więc spokojny wróciłem do pisania. Czułem jak serce wariuje w mej piersi, wreszcie tu jesteś, wreszcie w mym domu pojawiło się słońce. Z dobrym humorem skończyłem powieść, postanawiając, iż dam moim bohaterom szansę i tym razem ich nie uśmiercę, tak jak ty dałeś szansę mej miłości. Kochaj mnie bracie, naprawdę zrób to, inaczej... nic nie będzie miało sensu.
    Wyszedłem z pokoju i poczułem jak wszędzie unosi się cudowna woń. Zrobiłeś łososia z ryżem i warzywami! Ślina zaczęła zbierać się w moich ustach. Jesteś takim cudownym kucharzem. Nikt nie jest w stanie ci dorównać. Pognałem w kierunku kuchni, a tam zobaczyłem ciebie nalewającego białe wino do kieliszków. Wolałbym whiskey, seks i papierosy - pomyślałem, ale nie powiedziałem na głos. Zasiadłem na wysokim krześle barowym patrząc w twoje oczy, te piękne oczy identyczne jak moje, a jednak tak różne. W twoich widać szczęście, a w moich pustkę. Tym się różnimy bracie. Zaczęliśmy jeść, a ja chyba ze sto razy pochwaliłem twoją kuchnię, ty natomiast nie mówiłeś nic tylko uśmiechałeś się lekko. Chciałem spytać czemu wróciłeś i czy coś się stało, ale wyraźnie pokazywałeś, że nie chcesz bym zadawał to pytanie. Nigdy nie zrobiłbym niczego wbrew tobie więc posłałem ci tylko smutne spojrzenie i zacząłem opowiadać o książkach - tak jak poprosiłeś. Po lunchu usiedliśmy na czarnej, skórzanej kanapie w moim wielkim salonie i włączyliśmy telewizję w poszukiwaniu jakiegoś filmu. Nic szczególnego się nam nie nawinęło więc zaczęliśmy rozmowę, już po chwili zrobiłeś coś czego nigdy, prze nigdy bym się nie spodziewał. Pocałowałeś mnie. Najpierw delikatnie, cmoknąłeś moje usta. Następnie przylgnąłeś do mnie i ciągnąc za włosy pogłębiłeś pocałunek. Czułem jak twój język bada wnętrze moich ust. Wkładałeś w to tyle emocji, że aż nie mogłem uwierzyć. Od bliskości naszych ciał zrobiło mi się gorąco, a po pocałunku całkiem zabrakło mi tchu. Patrzyłeś mi głęboko w oczy dysząc równie szybko i głośno co ja. Czegoś w moim spojrzeniu szukałeś, ale po najwyraźniej nieudanej próbie znalezienia danej rzeczy uśmiechnąłeś się tylko i znów złączyłeś nasze wargi. Zacząłeś błądzić dłońmi pod moją koszulką, po moim ciele przebiegały przyjemne dreszcze, a w głowie było tylko jedno - dlaczego? Dlaczego teraz? Kolejne niewypowiedziane pytanie pozostawione bez odpowiedzi.
    Ściągnąłeś mi koszulkę przez głowę i nareszcie oderwałeś się od moich ust więc mogłem zapytać cię co robisz, ale ty zignorowałeś moje pytanie z lekko drwiącym uśmieszkiem po czym zacząłeś obcałowywać moją szyję, a ja nie mogłem powstrzymać jęków i sapnięć wydobywających się z mojego gardła. Czułem jak twój zwinny, gorący język pozostawia mokre ślady na mej skórze. Było mi tak dobrze, z resztą jak mogłoby być inaczej, zawsze wiedziałem, że jeżeli ten moment nastąpi to właśnie tak będzie wyglądał, właśnie tak tego chciałem, ale .. znacznie wolniej. To wszystko było za szybkie, nim spostrzegłem już mnie tam dotykałeś, już czułem twoje usta oplatające mnie tam, już wiłem się pod tobą i wznosiłem coraz wyżej. Nie chciałem jeszcze opadać, za szybko, nie... ale ty nie słuchałeś, pracowałeś dalej w swoim tempie, nie zważając na to co mówię, bo moje ciało śpiewało inaczej. Ono tego chciało! Chciało więcej ciebie! A co gorsza słuchałeś go jak nikogo innego i chwilę po orgazmie czułem jak wsadzasz we mnie jeden palec, następnie drugi i nim się spostrzegłem byłeś we mnie. Mimo, iż szybko było niezwykle delikatnie. Itachi nigdy mnie nie zawodzisz. Naprawdę. Spojrzałeś na mnie pytając o pozwolenie, a ja bez namysłu pozwoliłem ci się poruszać. Później był już tylko pot, nasze ciała razem i  zlewające się ze sobą jęki. Dopiero teraz przypomniałem sobie o służbie, ale szybko wyleciała z mojej głowy. Znów pozostałeś w niej tylko ty. Mój Itachi prowadzący mnie do krainy rozkoszy. Mój Itachi.
    Następne dni mijały tak błogo, tak idealnie. Książka już się drukuje. Ty jesteś ze mną, palisz ze mną cudowne marlboro po seksie, oglądasz gwiazdy, pijesz whiskey z colą. Czuwasz przy mnie od wschodu do zachodu, a ja wiem, że nigdy nie odejdziesz. Opłacało się czekać bracie, ale jak zawsze musiało być za dobrze. Jak zawsze czar musiał prysnąć jak bańka mydlana na oczach dziecka. Ból mojej głowy stał się nieznośny, coraz ciężej było ignorować zawroty głowy i plamy przed oczami. Nie mogłem cie oszukiwać. Nie mogłem ci powiedzieć. Wstałem z łóżka by sprawdzić co robisz na śniadanie i wtedy wszystko zawirowało i zlało się w jedną, wielką, pustą ciemność.
♥♥♥
    Jakim cudem zignorowałeś to co się z tobą dzieje? Czemu nikomu nie powiedziałeś? Wstań kochany, wstań i wróć do mnie. Wybudź się ze śpiączki. Już jest dobrze, lekarze wycieli guza, już dobrze. Wróć.
    Nie mogłem uwierzyć w to, że wreszcie odnalazłem w tobie miłość. Miłość do mnie, a ty mnie zostawiłeś. Jak mogłeś być tak bezmyślny Sasuke? Coś ty sobie myślał? Kawą i papierosami nie przeżyjesz ty głupi, egoistyczny dupku! Co chwilę słychać to cholerne pikanie. Mam go dość. Nawet jak stąd wychodzę to wciąż je słyszę. Czemu? Czy ono nadal bije tylko dla mnie? Nadal nie masz nikogo komu mógłbyś ofiarować swoją miłość? Czemu ja? Czemu nic nie powiedziałeś? Czemu? Czemu... Kochaj mnie tak jak kiedyś bracie. Kochaj mnie. Bądź żywy. Wróć, bracie. Proszę wróć.
    Mam dość czekania na wiadomość ze szpitala. Chcę żebyś wybudził się z tej cholernej śpiączki. Czy nie może być dobrze? Chociaż raz? Chociaż teraz gdy odnaleźliśmy w sobie naszą miłość? Kochaj mnie bracie, a ja będę czekał tyle ile chcesz. I będę cię kochał. Tylko kiedy do mnie wrócisz? Ile każesz na siebie czekać?
    Pamiętam... robiłem ci wtedy naleśniki, chciałem ci je zanieść do łóżka i gdy już wychodziłem na górę usłyszałem huk. Postawiłem tace na ostatnim schodku i wbiegłem do twojej.. znaczy się naszej sypialni i zobaczyłem ciebie. Tak bladego, smutnego... martwego? Jak się okazało - na szczęście- żyłeś. Och jaki ja byłem wdzięczny, że żyjesz. A teraz wróć do mnie bracie i kochaj mnie.
    Bo choćbym nie wiem ile miał być sam, po prostu mnie kochaj, a ja będę czekać.
***
Za nie długo pojawi się SasoDei : )