Konnichiwa minna! ;3

Pragniemy wszystkich serdecznie przywitać w naszym małym internetowym świecie ♥

PRAGNIEMY BYŚCIE SIĘ ZAPOZNALI ZE STRONĄ 'Temari' PO PRAWEJ STRONIE, GDYŻ SĄ TAM INFORMACJE DLA WAS.

poniedziałek, 17 lutego 2014

Hospital for souls. GaaNaru cz.2

Zapraszam do czytania i komentowania aniołki ^^
***
Cały weekend się pakowałem, a gdy nadszedł poniedziałek udałem się na miejsce zbiórki. Gdy dotarłem przed uczelnię, ku mojemu zdziwieniu, nie panował chaos, jak zawsze bywało przed takimi wycieczkami. Pan Mobashi wyglądał studentów, ci znów powoli pakowali walizki do autokaru i kolejno wsiadali do pojazdu. To samo uczyniłem i ja. Następnie przywitałem się z wykładowcą i wsiadłem do środka. W rogu zobaczyłem samotnie siedzącego Shino, Shikamaru z nosem wlepionym w szybę, wiecznie znudzonego i marzącego. Postanowiłem dosiąść się do Neji'ego. Wyglądał najrozsądniej z całej trójki. Oczywiście mógłbym usiąść koło Sakury, Hinaty, czy też Ino. Ale jakoś...hm, powiedzmy, że miałem ochotę na nieco bardziej inteligentniejszą konwersację.
-Cześć - uśmiechnąłem się do Hyugi. Zrewanżował się tym samym gestem.
Po chwili miejsca się wypełniły kolejnymi studentami oraz opiekunami. Ruszyliśmy powoli z donośnym warkotem silnika.
Większość osób prowadziła ciche rozmowy z żywym zaangażowaniem w oczach. Tylko my siedzieliśmy w przeszywającym milczeniu. Postanowiłem niezwłocznie to zmienić.
-Fascynujesz się psychiatrią? - zapytałem nieśmiało.
-Yhh - prychnął lekko zniesmaczony. - Czuję do niej wstręt.
Chyba musiałem zrobić bardzo zdezorientowaną minę, bo parsknął śmiechem.
-Nie jeżdżę tam z przyjemnością, ale... - zacisnął pięść, łzy napłynęły mu do oczu. - Jeżdżę tam w odwiedziny.
Dalej niezbyt rozumiałem.
-W...odwiedziny? Do kogo?
-Do mojego chłopaka - uśmiechnął się smutno.
W tamtym momencie trochę mnie zatkało. Słabo go znałem ale absolutnie nie wyobrażałem sobie w roli partnera. Sprawiał wrażenie bezuczuciowej jednostki. Po krótkiej chwili coś do mnie dotarło.
-Twój chłopak...
-Miewa ostre napady schizofreniczne - wtrącił nie pozwalając mi skończyć.
-Chciałem wiedzieć o nim więcej, ale wahałem się czy on da radę o tym gadać.
-Nie zawsze tak było - zaczął, pozbawiając mnie niepewności do kontynuowania tematu. - Na początku był jak każdy z nas. Ale czyż nie tak brzmi początek opowieści o takich ludziach? Każdy był kiedyś normalny...dopóki coś się nie wydarzy. Ehh... - westchnął głęboko. - To było 2 lata temu. Miał na imię Kiba...
-Oh, bardzo ładne imię - wtrąciłem.
-O tak - przyznał. - Poznałem go z bardzo pozytywnej strony. Zawsze uśmiechnięty, pogodny, radosny, pełen życia i miłości. Takiego go wspominam...Niestety, pewnej nocy spłonął jego dom. Obudził się w ogniu i szybko wybiegł na zewnątrz, zaczął się wydzierać. Pokój jego rodziców znajdował się na piętrze, więc spojrzał w tamtym kierunku. W płomieniach dostrzegł zarys sylwetki. To była jego matka. Podobno krzyczała, ale nie za długo, bo...ktoś dźgnął ją nożem. Zabójca okazał się byc ojciec, który po dokonanej zbrodni, spłonął żywcem, bo było za późno by opuścić budynek. Niektórzy na miejscu Kiby, pewnie by sobie z tym jakoś poradzili. Niestety, on okazał się być bardzo słaby psychicznie. Parę tygodni po tej traumie, byliśmy juz razem. Oczywiście starałem się go pocieszać, być przy nim, ale...na niewiele się to zdało. Najwpierw wystąpiło przygnębienie, depresja. Zaczął cierpieć na bezsenność. Bał się, że obudzi się w płomieniach. Słyszał zamszowy głos swojej matki. I tak wylądował w szpitalu.
Opowiadał to z zadziwiającym spokojem, a gdy skończył, zapanowała niezręczna cisza.
-Kiedy go ostatnio widziałeś? - spytałem osłabionym głosem.
-Rok temu. Dalej wydawał się być normalnym człowiekiem. Ale gdy miał...ten napad, zachowywał się nieobliczalnie. Wstrząsające było, gdy wieczorem się z nim żegnałem normalnie, całowałem na dobranoc, zaś rano...wyprowadzano go skrępowanego, bo budząc się w nocy, drapał się do krwi po rękach, gryzł je, wpadał z rozpędu w ścianę...w ostatnich dniach mojego pobytu tam, rok temu, było juz naprawdę źle. Spał przywiązany do łóżka, często zamykany w izolatce... - głos mu się załamał, pierwsza łza spłynęła po policzku. - Pamiętam nasze pożegnanie - rzekł po chwili ze smutnym uśmiechem. - Staliśmy wtedy przed budynkiem. Był blady, z podkrążonymi oczami i ledwo utrzymywał się na nogach. Jego szyja, ramiona i ręce były posiniaczone lub podrapane. Pewnie uznałbyś go za trupa, gdyby nie jego uśmiech. Był promienisty i rozświetlał całą jego postać. Patrzył się głęboko w moje oczy.
-Coś ci powiedział? - spytałem zaciekawiony.
- "Przepraszam Cię za te moje histerie, wiem co przeżywasz. Ale ja chcę to zmienić, chcę walczyć, postaram się zyć, bo mam dla kogo" - zacytował jego słowa i już nic więcej nie był w stanie wykrztusić.
Przez resztę podróży poruszaliśmy już mało ważne, poboczne tematy. Hyuga już nie wspominał o Kibie, ja też nie chciałem tego drążyć.
-Jesteśmy na miejscu, wysiadamy! - rozległ się głos pana Ikumo.
Wszyscy poruszyli się niespokojnie, a gdy autokar stanął, zaczęła się drobna przepychanka i lekki zamęt. Nic dziwnego, wszyscy byli podekscytowani i ciekawi. Ja też poczułem takue specyficzne ukłucie emocji i niespokojnie ruszyłem po walizkę.
Dopiero, gdy wydobyłem bagaże, począłem rozglądać się po okolicy. Widok przerósł moje najsmielsze oczekiwania!
Budynki były białe, lecz już nieco odrapane, okna przysłonięte roletami, firankami bez jakichkolwiek wzorów lub grubymi, ciemnymi zasłonami. Ulica pusta, wokół niej mieściły się małe, niezbyt już liściaste drzewa. Rzucała się w oczy, taka przerażająca przestrzeń, bowiem nie było tam, jak w normalnym mieście, żadnych śmietników, kwiatów, ogrodzeń, o ludziach nie wspomnę. Ale to co było najbardziej rażące, to gęsta mgła, gruba na kilkanaście metrów, unosząca się wokół. Wydała mi się totalnym złudzeniem, bo była niewiarygodnie intensywna, a jednak widziałem bez problemu wszystkie ośrodki do końca ulicy. Chyba inni tez tą iluzję wyłapali.
Jesli zaś chodzi o samą dzielnicę, to nie była jakoś szczególnie rozbudowana. Jak już mówiłem, mieściła wię wokół długiej ulicy, po jej dwóch stronach ośrodki i szpitale. Za budynkami, były małe parki lub ogródki, na które wychodziło się tylnymi drzwiami. Ot, cała filozofia. Nasz hotel był mały i znajdował się na początku. Po jego wnętrzu można było wywnioskować, że jest przeznaczony dla rodzin przebywających tu chorych. Po czym to poznałem? To bardzo proste. W hotelu nie było nikogo prócz nas. Znudzona dziewczyna w recepcji trochę ożywiła się na nasz widok i uśmiechnęła patrząc na pana Mobashiego.
-Ikumo! - zawołała radośnie i wybiegła zza lady.
-Witam Cię Tazuno! - przywitał się radośnie. - Słuchajcie! - zwrócił się do nas. - To moja córka Tazuno - rzekł z dumą, a dziewczyna się usmiechnęła.
Wydawała się być kilka lat starsza od nas. Miał kruczoczarne, lśniące włosy, spiete w wysokiego, luźnego koka z niesfornymi, lekko kręconymi kosmykami po bokach oraz prostą grzywką, niemal w całości przysłaniającą jej jasnozielone, kocie oczy. Niektórzy z nas byli wpatrzeni w nią jak w obraz. Gdy podszedłem do niej bliżej w ramach uściśnięcia dłoni, dostrzegłem jej smukłe kości policzkowe i kilka piegów na zgrabnie zadartym nosie. Ubrana była w biały, służbowy uniform, sięgający jej przed kolano.
Dziewczyna zaprowadziła nas do pokoi, które były 2 lub 3 osobowe. Zdecydowaliśmy się z Neji'm zamieszkać razem. Szybko się rozpakowałem z zamiarem rozglądnięcia się trochę.
Wyszedłem z pokoju, a na schodach prowadzących na poddasze zastałem Sakurę z Ino.
-Dziewczyny, tam już nie można wchodzić, musicie znaleźć sobie pokój na tym piętrze - powiedziała do nich Tazuno.
-Ale tam zdaje się, mieści się jeszcze jeden pokój, czemu tam nie wolno? - spytała zaciekawiona Haruno.
-Bo tam mieszkam ja - naszym oczom ukazał się chłopak średniego wzrostu z czerwonymi włosami, których pojedyncze, przydługie kosmyki, opadały bezwiednie na czoło. Ich głęboki kolor cudownie oddziaływał na pastelowo zielone oczy. Były takie spokojne, magiczne. Gdy w nie spojrzałem zdawały się być jakimś nieskończonym bytem. Coś, co było od początku i będzie już zawsze. Wyrażały wieczność, wolność i błogość. Taką stałość, poczucie bezpieczeństwa i czymś w rodzaju schronienia przed nieznanym. Coś do czegoś zawsze można wrócić. Wkrótce dostrzegłem że dziewczyny aż zatkało z wrażenia. Też byłem niezwykle oczarowany i wręcz zachłyśnięty jego urodą.
-Och, witaj Tazuno - z jego delikatnych, morelowych ust wydobył się zamszowy, zmysłowy dźwięk.
-Witaj Gaara - odrzekła pogodnie. - Idziesz na zajęcia?
-Zgadza się - odpowiedział. - Miłego dnia - na jego blado-porcelanową twarz wkradł się delikatny, subtelny uśmiech.
Nawet nie wiem kiedy się oddalił, dziewczyny znalazły pokój, Tazuno wróciła na recepcję, a na korytarzu zrobiło się pusto. 
Wszyscy się jeszcze rozpakowywali, więc zszedłem na dół, gdzie zobaczyłem Mobashiego rozmawiającego z Hyugą.
-Mógłbym teraz tam pójść? Nie chcę jutro przy wszystkich, zwłaszcza, że nie wiem w jakim on jest stanie.
***
 Chyba nie mam jakiś szczególnych uwag co do tej części, więc czekam na wasze. Naprawdę, niezależnie jaką masz opinię, KOMENTUJ


1 komentarz:

  1. Witaj^^
    Pierwszy raz chyba coś komentuje na twoim blogu :)
    No więc...opowiadanie bardzo mnie zaciekawiło. Podoba mi się twój pomysł na opowiadanie :D Ogólnie przeczytałam twoje wszystkie opowiadania i stwierdzam, że bardzo fajnie piszesz. Cieszę się, że jest to GaaNaru, bo bardzo lubię to połączenie *.* Ogólnie opowiadanie jest super i będę czekać na nowe rozdziały <3

    OdpowiedzUsuń