Konnichiwa minna! ;3

Pragniemy wszystkich serdecznie przywitać w naszym małym internetowym świecie ♥

PRAGNIEMY BYŚCIE SIĘ ZAPOZNALI ZE STRONĄ 'Temari' PO PRAWEJ STRONIE, GDYŻ SĄ TAM INFORMACJE DLA WAS.

piątek, 31 maja 2013

Yahiko x Nagato część 1.

Przyznam się, że to moje pierwsze yaoi, i wiem, że nie jest tak dobre jak Tamari czy Hinaty dlatego bardzo proszę o wyrozumiałość. Opowiadanie podzieliłam na 2 części, liczę na to, że wyszły ok ;) 
Pozdrawiam i życzę miłego czytania  <3

Przepraszam za błędy ;)

          Dziś miał się rozpocząć mój nowy rozdział w życiu. Zmiana szkoły, nowi przyjaciele... Co ja chrzanie, jacy przyjaciele? Nigdy ich nie miałem. Rudzielec z całym ryjem przekutym kolczykami, chodzący w ciemnych ciuchach, lecz mimo mojego 'codziennego' wyglądy w środku jestem zupełnie inny. O dziwo też mam uczucia. Chociaż daję wszystkim do zrozumienia, że to co o mnie mówią mam głęboko w dupie, to czasami zaboli, jednak wiem, że kiedyś się to zmieni. Może dziś...
- Yahoko! Wstawaj! Znów się spóźnisz! - wrzeszczała moja ciotka (2 żona ojca). 
- Utkaj się głupia babo - jęknąłem do siebie najciszej jak tylko potrafiłem. "Jak ja jej nie znoszę".
Mimo wszystko musiałem zejść na dół. Zaraz się dopiepszy i zacznie prawić mi kazania. Jeszcze tylko 4 miesiące i 17 dni, a wtedy wyprowadzę się i pożegnam ją i ojca.
          Niedbale usiadłem przy stole i zacząłem jeść tosty z serem, popijając sokiem. W między czasie wszedł mój staruszek.
- Dzień dobry wszystkim - powiedział i podszedł do 'monstrum' i pocałował ją. Gdy tylko to zobaczyłem zrobiło mi się nie dobrze. Odwróciłem się i udawałem, że wymiotuję.
- To może zrobię wam tą przyjemność i dokończę śniadanie w samotności.
- Posprzątaj za sobą - jęknęła ciotka.
- Sama posprzątaj. Mi nie przeszkadza to, że na stole leży JEDEN talerz - zaakcentowałem przed ostatnie słowo i poszedłem na górę. Słyszałem jak ojciec coś do mnie gadał, ale nie zwracałem na niego uwagi. Tak więc po 20 minutach siedzenia w pokoju postanowiłem jedna nie spóźnić się na rozpoczęcie roku w szkole. Może jednak nie będzie tak strasznie.
          Deszcz lał niemiłosiernie. Zimno, mokro, szaro... Idealnie do mojego nastroju. Po drodze jakiś samochód lekko mnie ochlapał, jednak i tak zbeształem.
         W końcu dotarłem  do budynku, który może być moją ostatnią nadzieją, albo tak zwanym gwoździem do trumny. Przekroczyłem bramę... Taa... Zaczęło się. Wzrok wszystkich automatycznie skierował się na mnie. Spoglądałem na nich co chwilę spod mojej rudej czupryny. Miałem wrażenie, że się boją. Od razu odwracali głowy i udawali, że ich nie obchodzę. W sumie lekko mnie to rozbawiło dlatego dla efektu nałożyłem kaptur od mojej bluzy. Wszedłem do szkoły aby zajrzeć do sekretariatu. Pierwsze co zobaczyłem to stojącą postać, która opierała się o parapet trzymając w ręce telefon. Obrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie. Chyba spodziewał się kogoś innego. Nie miałem szansy zobaczyć jego twarzy, lecz mimo to bardzo mnie zainteresował. Już miałem ruszać w jego kierunku gdy usłyszałem tupot obcasów, które przechodziły obok mnie. Poczułem w powietrzu zapach mocnych, choć ładnych perfum. Dziewczyna idąca przede mną kierowała się w stronę owego chłopaka. Miała niesamowicie długie nogi i sięgające do ramion, fioletowe włosy. Od tyłu - atrakcyjna, lecz specjalnie nie powalała. W sumie jeszcze nie spotkałem się z jakąś laską, która by mnie zainteresowała. Wszystkie mają jakieś defekty.
          Po kilku sekundach stanęła przed nim. Cały czas przyglądałem się tej scenie opierając się o ścianę. Mogłem się domyślić co będzie co będzie później. Zaczęli się lizać, na co moje śniadanie podeszło mi do gardła. Uciekłem stamtąd zapominając o sekretariacie.
          Wyszedłem na dwór gdzie nadal lało. Teraz było tam o wiele więcej osób niż przedtem, lecz nim gdziekolwiek zdołałem pójść ze szkoły wyszedł dyrektor. Gadał, że właśnie rozpocznie się apel i wszyscy mamy udać się na salę gimnastyczną. Tak więc, jak na dobrego ucznia przystało ruszyłem za tłumem.
         Po skończonym i jakże ciekawym wygłoszeniu mowy przez niego zacząłem szukać mojej klasy. Z tego co obiło mi się o uszy 3d znajduje się na 2 piętrze w sali numer 34. Stanąłem przed drzwiami, na których widniała kartka.
"Klasa 3d... Ble, ble, ble... Jest". W końcu znalazłem swoje nazwisko. Nacisnąłem klamkę i otworzyłem drzwi. Wszyscy skierowali swój wzrok na mnie prócz... Oprócz jednej osoby, którą tutaj spotkałem, jeśli można to tak nazwać.
- Moi drodzy, to nasz nowy uczeń. Będzie z wami chodził do klasy przez cały rok. Przedstaw się - zwrócił się do mnie. Z niechęcią coś tam burknąłem.
- Yahiko, lat 17, przeprowadziłem się tu kilka dni temu. Wystarczy?
Siwy facet kiwnął głową i wskazał mi miejsce  obok jakiegoś palanta z szarymi włosami.
- Skoro się przeprowadziłeś, to jesteś nie tutejszy, co? Skąd jesteś? - zaczął od razu rozmowę.
- Z Iwy - rzuciłem niedbale, lecz nic sobie z tego nie robił tylko ciągnął dalej.
- To Ci się nie dziwię, że się przeprowadziłeś. Widziałeś ty w życiu słońce?
- O dziwo tak.
- Możecie skończyć rozmowy? - pytał mnie i szaro-włosego wychowawca.
- Mhh... - mruknęliśmy naraz.
- Skoro tak to sprawdzimy obecność.
Zaczął wymieniać imiona zgromadzonych w klasie, a ja przyglądałem się każdemu z osobna.
-... Hidan?
- Jak zawsze obecny - rozdarł się mój 'współlokator'.
"A ja myślałem, że moje imię jest idiotyczne". Zachciało mi się śmiać, ale pomyślałem, że jednak nie będę zniechęcać ludzi po 10 minutach.
- ... Yahiko?
Podniosłem rękę i nagle usłyszałem jak ktoś zaczyna się śmiać.
- Z czego rżysz?
- Hahaha... Yahiko. Hahaha... Kto Ci takie świetne imię wybrał, co?
"Bądź tu miłym" - jęknąłem w myślach.
- Zamknij się - warknąłem cicho do niego, lecz Hidan chyba mnie nie słuchał.  
- Co za idiota - usłyszałem za sobą. Odwróciłem się, a za mną siedział chłopak z ciemnymi włosami, spiętymi w kucyk. 
- Może się trochę skupicie? Jak wiecie na początku roku zawsze mamy mnóstwo spraw do załatwienia - smęcił wychowawca patrząc w naszym kierunku.
- A więc... - zaczął, a moje myśli pobłądziły w zupełnie inną stronę. Kolejne 25 minut minęło mi szybko na wpatrywaniu się w jadące samochody. Czasem zerknąłem na siedzącego przede mną Nagato. Moje oczy same wędrowały w jego kierunku, ale po co? Prawie w ogóle się nie znaliśmy, jednak miał coś takiego w sobie co nie dawało mi spokoju.
          Z przemyśleń wyrwał mnie idiota, z którym siedzę,
- Ej! Masz zamiar ruszyć swoje zacne siedzenie i wyjść stąd? Koniec tego dobrego na dzisiaj.
- Sorry, już idę. 
Gdy opuściliśmy budynek okazało się, że Hidan i Kisame - niebiesko-skóry osiłek - idą w moją stronę. Gadali głównie o tym, jakie laski będą wyrywać w tym roku, a ja tylko słuchałem i czasem kiwałem głową, uświadamiając sobie z każdą chwilą jacy z nich idioci i zboczyle.
- No, no, no... Idzie nasza parka.   
- Co ty pieprzysz? Jak pralka? - pytał zdziwiony szaro-włosy, a ja, o mało co, a bym wywrócił się za śmiechu.
(Rozmowa wzięta z dzisiejszego poranka :D lekko przekształcona).
- Matole! Parka! A nie pralka!
- Nie moja wina, że gadasz, jakbyś miał kluchy w gębie.
- Może ciszej, bo zaraz wszyscy was usłyszą - uspakajałem obu.
- Masz rację, skończmy tę mądrą konwersację i podziwiajmy - westchnął Hidan patrząc wraz z Kisame w jeden punkt, a mianowicie tyłek Konan. 
- Jak ona może być z takim emosem. Już chyba ty jesteś lepszy niż on!
- Po pierwsze, oczywiście, że jestem lepszy, a po drugie... Usłyszą Cię kretynie!
- Szczerze mówiąc to ja nie wiem co wy w niej takiego szczególnego widzicie - wtrąciłem się w końcu.
- Co? Ty gej jesteś, czy jak? Gdzie ty masz oczy? Ona jest idealna! Te nogi... Włosy... Oczy... Cudowna.
- Nie dodałeś, że dziewczyna ma czym oddychać - jęknął tym razem cicho Kisame. 
- O tak... - rozmarzył się. 
- Zboczeńcy - podsumowałem ich krótko, uśmiechając się chytrze pod nosem. 
- Zboczeńcy, tak? To według Ciebie, która jest najlepsze, co? 
- Nie przyglądałem się im tak szczególnie.
- Kisame, to chyba jakiś pedał - mówił Hidan patrząc na mnie z przerażeniem. - Normalny facet pierwsze co robi to gapi się na dziewczyny. Co Cie mogło od tego odciągnąć?
- Może po prostu nie jestem jakimś erotomanem jak wy.
- Prawdziwego erotomana to ty jeszcze do końca nie poznałeś - skrzywił się lekko osiłek.
- Kto niby jest lepszy od was?
- Jirayia... - dokończył za niego szaro-włosy. - Nasz wychowawca.
          Po długiej rozmowie na temat wybryków naszego nauczyciela, każdy poszedł w swoją stronę.  Chociaż wiele wskazywało, że dzisiejszy dzień będzie do dupy, to jednak miło się rozczarowałem, pierwszy raz od... Nie wiem odkąd. 
- I jak było? - pytał ojciec po tym jak przekroczyłem próg.
- Spoko - jęknąłem i poszedłem do siebie. Pierwsze co zrobiłem to włączyłem laptopa. Spędziłem z nim resztę dnia.
~*^*~*^*~*^*~*^*~*^*~*^*~*^*~*^*~*^*~*^*~*^*~
          "Cholera, pierwszy dzień, a ja już się spóźnię".
Była godzina 7.55. Za pięć minut miała się rozpocząć pierwsza lekcja - geografia. Biegłem, nie zważając na innych ludzi, aby tylko zdążyć na czas. Po drodze spotkałem Hidana idącego sobie spacerkiem w stronę szkoły.
- Co taki zmachany?
- Lekcje są, nie? Nie mam zamiaru się spóźnić.
- Debilu! Geografia jest!
- I co z tego? Geografia też przedmiot.
- A to z tego, że Kakashi przychodzi zawsze spóźniony, więc mamy jeszcze około trzydziestu minut.
Coś mruknąłem w ramach odpowiedzi i razem z nim ruszyłem w stronę budynku. Tam czekali na nas Tobi, Zetsu, Kisame, Itachi, Kakuzu, Deidara i Sasori.
- A oto nas stały skład - pochwalił się Hidan. - Jeśli będziesz grzeczny to do nas dołączysz. 
Wooow... Ktoś mnie gdzieś chce... Tego się jeszcze nie było...
- Chodź - powiedział i pociągnął mnie do chłopaków. 
          Zaczęliśmy rozmawiać. Głównie to oni pytali się o moje życie, a ja odpowiadałem. Przy okazji dowiedziałem się o nich kilka ciekawych rzeczy. 
- Chyba idzie Konan z Nagato - stwierdził długo-włosy blondyn patrząc w stronę bramy. Wszyscy od razu odwrócili się w ich kierunku. Para szła trzymając się za ręce. Czerwono-włosy również patrzył na nas, a właściwie... Na mnie? Czułem jak zaczynają mnie przechodzić dreszcze. Jego wzrok był taki chłodny i pełen smutku...
- Ej! Ogarnij dupę - wyrwał mnie z rozmyśleń szaro-włosy zboczeniec.
- Sorry - jęknąłem cicho jeszcze raz spoglądając na Nagato. Nadal patrzył się tym samym wzrokiem.
         Odwróciłem się do chłopaków, którzy spoglądali na mnie pytającym wzrokiem.
- M-może wejdziemy do środka? - spytałem wskazując na woźną otwierającą drzwi.  Zgodzili się i ruszyliśmy do wejścia. Zaraz po tym usłyszeliśmy dzwonek, więc weszliśmy do klasy. Tak jak się spodziewaliśmy Kakashi pojawił się dziesięć mnut przed końcem lekcji. Jedyne co zdążył zrobić to rozdać nam systemy oceniania. Do znudzenie... Na każdym przedmiocie było to samo. 

Dziękuję wszystkim za wytrwanie do końca ;). Wiem, że na razie nic specjalnego się nie działo, ale obiecuję, że w kolejnej części na pewno was zaskoczę :D Pozdrawiam.  




wtorek, 28 maja 2013

NaruGaa part.4

                  A więc kolejna część. Jest chyba minimalnie krótsza, ale postanowiłam już dodać. Myślę, że na części 5. zakończę to opowiadanie. Tak więc miłego czytania życzę
 *.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*

Obudziłem się, jak z okropnego koszmaru. Czułem się jak…jak wyrzuty i wypluty. Do końca nie zdawałem sobie sprawy, co się ze mną dzieje. Chwilami myślałem, że jestem na tamtym świecie. Ale wtedy radowałbym się, że powiedziałem Naruto, wszystko to co chciałem. Przez pierwsze godziny słyszałem tylko pikanie jakiejś maszyny i spokojne głosy pielęgniarek na zewnątrz. Krzątały się zaglądając do kolejnych pokoi. W końcu ktoś zapukał do moich drzwi odchylając je delikatnie.
-Dobrze, że pani przyszła-teraz dopiero zobaczyłem Kankuro. Siedział przy mnie cały czas?-Chyba się wybudza.
-Już? O jej, to szybko! Taką zdolność regeneracji widziałam tylko raz w życiu – mówiła zdziwiona, podchodząc do mojego łóżka, sprawdzając jakieś  parametry na maszynie.
-Ale wszystko z nim w porządku?-spytał brat, żeby się upewnić.
-Tak. Może pan być spokojny. Teraz już tylko…
Nie zdążyła dokończyć, a drzwi znowu się uchyliły.
-Mogę?-zapytał, wkładając głowę do pomieszczenia.
-Proszę – odpowiedział mu Kankuro.
-Wszyscy mieliście wielkie szczęście-zwróciła się do naszej trójki. –Ci którzy dokonali próby zabójstwa, to międzynarodowi przestępcy, Na szczęście cała ich szajkę zamknięto na dobre.
-Ja mam nadzieję-odparł oburzony ukochany opierając się o ścianę z założonymi rękami. – Inaczej sam bym się nimi zajął.
-T-tak się cieszę…-zacząłem mamrotać-że…mogę was jeszcze widzieć, spoglądać na wasze twarze z wypisanymi uczuciami, słuchać waszych zamszowych, uroczych głosów.
-Pff…nawet nie wiesz, jak ja się cieszę-uniósł się Lisek, po czym prychnął.-Twe słowa wtedy w pokoju doprowadziły mnie do rozpaczy. Jeszcze chyba nikt samym gadaniem nie doprowadził mnie do takiego stanu.
-Gommen, ale przynajmniej nie żałowałem, że czegoś ci nie przekazałem-rzekłem, już stabilniejszym tonem.
-Jak już mówiłam-wtrąciła pielęgniarka-taką zdolność regeneracji, oprócz ciebie-zwróciła się do mnie-ma tylko jeszcze jedna osoba.
-Kto taki?-zaciekawiłem się, a kobieta się uśmiechnęła.
-Twój partner-odparła i poleciła, żeby Kankuro odpoczął i udał się do domu. Początkowo stawiał opory, ale niebieskooki go przekonał. Zostaliśmy sami.
-Wiesz co?-zacząłem.-To wydarzenie w lesie i przed paroma dniami, uświadomiła mi, jak jesteś mi bliski. Jak…jak dużo mam ci do powiedzenia. Martwię się tylko, że na to wszystko po prostu nie ma odpowiednich słów, które dałyby radę wyrazić to wszystko, co do ciebie czuję.
Jinchuriki zamyślił się. Po chwili namysłu powiedział coś, czego nigdy nie zapomnę.
-Wiem, co czuje ja, u ciebie widzę to samo. Myślę, że ludzie ubierają to w słowa takie jak „miłość wszechmocna i bezgraniczna od zawsze wpisana w gwiazdy, nasze losy i życie”. Myślę, że takimi słowami mniej więcej słowami, można to wyrazić. Nawet jak zostanę Hokage, zawsze będziesz u mojego boku. Nie opuszczę cię przenigdy. Nawet śmierć, czas, odległość. NIC, ale to nic, nie da rady nas rozdzielić. Wojna, ludzie, katastrofy. NIC. Zawsze będę przy tobie.-mówiąc to wszystko, powoli przemieszczał się w stronę mego łóżka. W końcu usiadł na jego brzegu. Wziął moją dłoń i przyłożył do swojego policzka. Gładził ją opuszkami palców jak najdelikatniej potrafił. Potem zaczął ją całować słodko swoimi drobnymi usteczkami. Tak błogi, beztroski nastrój…jakby…wolny od czasu umiał stworzyć tylko on.-Dobrze. Daję ci już spokój. Musisz odpoczywać- uśmiechnął się. Następnie wstał, nachylił się i pocałował mnie delikatnie w policzek, później parę razy w szyję. Chciałem, żeby został, ale zaraz pomyślałem, że już i tak dużo czasu spędził ślęcząc nade mną w szpitalu. A przecież był shinobi i następne dni musiał przeznaczyć na trening.
Leżałem jeszcze 4 dni w szpitalu. W każdym z nich przychodził do mnie mój blondynek. Zawsze coś opowiadał, przynosił kwiaty, trwał przy mnie. Czułem się trochę winny, że zaniedbuje trening, ale on tylko mnie zgardził spojrzeniem mówiąc, że wszystko ma pod kontrolą.
Po powrocie do mieszkania i normalnego trybu funkcjonowania, siostra kazał mi uważać, nie przemęczać się, odpoczywać, ble, ble, ble.  No, ale. Przecież właśnie za to kochamy starsze rodzeństwo. A oni mogą podziwiać i obserwować, jak młodsi rosną, dojrzewają, stają się niezależnymi i samodzielnymi.
                                                                                                                            Sabaku
Wybiegając wtedy do Gaary zerknąłem na kamień, a na nim pojawiła się już czerwona błona. Wiedziałem, że wszystko będzie dobrze. Na moją prośbę Jirayia przeniósł się do Sunagakure, żebym nie musiał biegać między wioskami. Oczywiście nie miał z tym problemu. Stwierdził tylko, że to będzie niezły czas do zbierania informacji do nowej książki. Wtedy, wszystko stało się jasne. „No tak”-pomyślałem. „w końcu to niezły zboczyl”.
I tak wszystko zaczęło się stabilizować i po mału wracać do normy. Tygodnie mijały mi dość szybko. Rano, biegałem na trening, dawałem z siebie wszystko, później udawałem się na ramen, następnie do mojego Gaary. Był już niemal w pełni sił. Chciałem z nim zostać przynajmniej do czasu, kiedy będzie mógł radzić sobie sam, by nie sprawiać kłopotu rodzeństwu.
-Naruto…-zaczął kiedyś po treningu Jirayia.
-Nande?-zapytałem niezbyt zainteresowany intencjami jego wypowiedzi.
-Czy…jesteś pewien…-jąkał się tak bardzo, że zaczęła mnie denerwować jego niepewność.
-No wykrztuś to z siebie!-krzyczałem patrząc na niego srogo, wyczekując zgardzenia, ale nie otrzymałem go.
-Czy jesteś pewien, że Gaara jest tego warty?-zapytał, a ja miałem ochote mu powiedzieć, co zrobił w lesie, ale chciałem by te wydarzenia były tylko nasze, tak intymne.
-Czy to wszystko?-spytałem wyczekująco.-Bo jeśli tak, to muszę już iść-dodałem i już miałem odchodzić od zupełnie skołowanego sensei’a, który spodziewał się wybuchu sprzeciwu, ale postanowiłem dodać:
-Dla mnie jest on warty największych czynów i słów-powiedziałem spokojnie z głową zwróconą w  jego kierunku.-A ciebie nie zamierzam przekonywać samymi, pustymi słowami. Sam zobaczysz, jak bardzo nam na sobie zależy-wyjaśniłem, żeby się już nie czepiał i odszedłem od niego, nie mówiąc już ani słowa.
-To dobrze-rzekł cicho, może ze względu, że byłem już nie tak blisko niego, jak przed chwilą.-Bo dziś wracamy do Liścia załatwić parę rzeczy i wyruszamy na długi trening. Będzie on bardzo ważny, dlatego po prostu nie chcę, byś był na nim rozkojarzony. Jeśli twierdzisz, że tak bardzo wam zależy, to wasze uczucie przetrwa i nie ma się o co martwić.
Mówił to a ja stałem przerażony, wryty w ziemię. Czułem jak moje nogi nie mogą się poruszać.
-A…-nie wiedziałem od czego zacząć-a kiedy wracamy do Konohy?
-To będzie dla was długa przerwa, dlatego dam ci czas do jutra. Choć-spojrzał na mnie spode wielkiej czupryny włosów-nie ukrywam, że wolałbym wyruszyć już dziś. Jednak mogę stracić jeden dzień do twojego namysłu. Czy pójdziesz się z nim pożegnać? Twoja sprawa.
Odszedł od łąki, na której odbywaliśmy treningi, zostawiając mnie zupełnie zdezorientowanego jego słowami. Najpierw, kiedy już oprzytomniałem, zerwałem się i zrobiłem gwałtowny, po czym znów się zatrzymałem. Chciałem biec do Gaary, ale…co mu miałem powiedzieć? „Wyjeżdżam na parę lat, nie wiem  kiedy wrócę i czy w ogóle, ale mam nadzieję, że będziesz na mnie czekał nie zwiążesz się z nikim innym”? Gdybym tak powiedziałem, znowu skazałbym go na samotność. Nie chciałem, by czekał na mnie. Chciałem, by ułożył sobie życie z kimś kto nigdy go nie opuści, do kogo zawsze będzie mógł się zwrócić. Jeśli ja nie mogłem mu tego zapewnić, to najwidoczniej nie byłem wart jego uczuć.
Było południe, więc miałem trochę czasu do namysłu, ale…i tak nie wiedziałem co mam zrobić. Gdybym do niego poszedł, na pewno pociekły by mi łzy. Nie chciałem, by widział mnie w takim stanie.
Tak mocno z myślami nie biłem się jeszcze nigdy. Było to trudniejsze, niż najbardziej wyczerpująca walka.
Siadłem na ławce i zacząłem płakać z bezsilności, jak małe dziecko, ale jednocześnie miałem nadzieję, że pod moja nieobecność Gaara znajdzie kogoś lepszego ode mnie. Kogoś, kto nigdy go nie opuści. Będą szczęśliwi i już zawsze razem. „Gaara…mam nadzieję, że już nigdy nikt cię nie opuści, że…nie natrafisz na takiego słabeusza, jak ja”.
                                                                                                                            Uzumaki
-Temari!-krzyknąłem leżąc jeszcze w łóżku.
-Temari nie ma – wszedł do pokoju Kankuro. –Poszła…-zawahał się ze skrepowaniem-do sklepu-wypalił, a ja zrobiłem podejrzliwą minę.-No…-znowu powiedział niepewnie-No co?! Co się tak patrzysz?! –zaczął się śmiesznie rzucać z pretensjami. Wybuchnąłem śmiechem.
-No dobrze, już nic nie mówię-mówiłem wciąż się śmiejąc. Brat siadł na moim łóżku i wygłupialiśmy się. Fajnie tak było spędzić z nim trochę czasu. Nagle usłyszeliśmy dźwięk otwieranych drzwi. Kankuro zerwał się zestresowany, przymykając drzwi do mojego pokoju. Podszedłem niespokojnie do ściany i przystawiłem ucho.
-I co? Czemu płakał?-słyszałem męski głos.
-Jeszcze nigdy nie widziałem tak dobrego człowieka - ktoś pociągnął nosem. Nie miałem pojęcia, co dalej mówią, bo weszli do drugiego pomieszczenia. Ale pomyślałem, że po prostu Temari spotkała jakąś znajoma w sklepie i znowu jej naopowiadała jakiś bajek. „Może Naruto spędzi ze mną trochę czasu”-myślałem i nagle cos mnie ukłuło. „Już dawno powinien tu być”-zastanawiałem się dalej.
-Temari!-zawołałem powtórnie.- Idę poszukać Naruto!
-Nie znajdziesz go – oznajmiła grobowym głosem.-Gaara…chodź tu do nas.
Niespokojnie usiadłem koło nich na kanapie.
-Naruto wrócił do Konohy i wyrusza na kilkuletni trening-mówiła pochlipując.
-Al…ale jak to?! Czemu nie przyszedł się pożegnać?!
-Nie chciał ci zajmować czasu swoją osobą. Pragnie, abyś o nim zapomniał i ułożył sobie życie z kimś, kto cię nigdy nie opuści.
-Dl…dlaczego?!-wydzierałem się coraz głośniej, a siostra spuściła głowę.
-Gdyby przyszedł do ciebie, wydałby wyrok paru lat samotności. Nie chciał tego robić. Nie po tym, ile już przeszedłeś.
-Jednym słowem, nie chce, żebyś na niego czekał i pragnie, byś znalazł sobie wsparcie-dodał Kankuro, obejmując siostrę ramieniem.
Po tamtych słowach pociekła mi jedna łza, potem druga, i znów kolejna. Po chwili nie mogłem już powstrzymać emocji. Ukryłem twarz w dłoniach. Chciałem się dociąć od całego świata. Po paru minutach starałem się już zatrzymać łzy.
-Naruto chyba nie byłby zadowolony z takiej reakcji-rzekłem ze smutnym uśmiechem wycierając chusteczką wilgotne policzki. –Nigdy nie był samolubny, zapatrzony w s siebie-kontynuowałem już spokojniej.-Zwracał uwagę tylko i wyłącznie na szczęście swoich bliskich. Jednakże…-zawahałem się-gommen Naruto, nie mogę o tobie tak po prostu zapomnieć. Jeśli ty żyłeś samotnie przez tyle lat, jako dziecko i ja dam radę teraz-mówiłem, patrząc w sufit, jakby z nadzieją, że dosłyszy moje słowa.-Yhh…-wzdychnąłem oprzytomniały, spoglądając w stronę zmartwionego rodzeństwa-idę się przejść.
-Tylko nie rób nic głupiego i uw…-Temari chciała dokończyć, ale Kankuro zasłonił dłonią jej usta.
-Wie co robi-brat, a ja wyszedłem na zewnątrz.
Wiał lekki wiatr, porywający liście, wokół nieustannie krążyli ludzie, ale ich głosy i ten cały szum wydał mi się tak odległy…
Poszedłem na łąkę na której ćwiczył z Jirayią. Położyłem się na trawie i patrzyłem w niebo.
-Dlaczego musisz być taki dobry dla mnie?-zacząłem jeszcze cicho szeptając.-Czemu choć na chwilę nie możesz pomyśleć o sobie?! O swoim szczęściu?!-darłem się już jak opętany.-Dlaczego…chcesz, żebym o tobie zapomniał po tym co przeszliśmy? Najpierw w lesie poznałeś ile dla mnie znaczysz, ile jestem w stanie dla ciebie poświęcić, później ty trwałeś przy mnie  w szpitalu, tak strasznie się o mnie martwiłeś…-opadłem ze zmęczenia  z powrotem na ziemię.-A teraz…-przerwałem z powodu spływających łez i ścisku w gardle, który nie pozwolił mi mówić.-A teraz nie chcesz, bym na ciebie czekał?! Naruto…nie dam rady! Jesteś dla mnie jedną z takich osób, dla których zrobiłbym wszystko…
                                                                                                                                   Sabaku
*.*.*.*.*.*.*.*.*.*

Oczywiście proszę o komenty, a kolejna część (jak sądzę ostatnia) pojawi się za jakieś 4-5 dni maks.

niedziela, 26 maja 2013

NaruGaa part.3

                        Wbijam z kolejną częścią :3 Wiem, że może nie jestem taka dobra, jak moje koleżanki, ale moglibyście komentować ;-; Przynajmniej wiedziałabym co poprawić. Oczywiście życze miłego czytania =^.^=
                                                           *.*.*.*.*.*.*.*.*.*
Było nam tak błogo. Nie chciałem go opuszczać. Ale kiedyś było trzeba. Gdy nadszedł ten moment, by się zbierać, podnieśliśmy się leniwie, przeciągając się. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, moje rodzeństwo dało nam chwilę na pożegnanie.
-A więc..
-A więc…-powtórzyłem za nim, a promyk słońca musnął jego delikatną skórę na policzkach. – Dobrze mi z tobą i…imponujesz mi wiesz?
-Wiem-uśmiechnął się szelmowsko obejmując moje usta. Każdy jego pocałunek był tak długi, czuły, pełen miłości i uczucia, jakbyśmy żegnali się na zawsze. Tak całując mnie zawiesił ręce na mojej szyi, obejmując potem moją głowę, przejeżdżając dokładnie po włosach, na koniec ogarniając w dłonie moje policzki. Czułem, że chciał już kończyć, ale nie pozwoliłem mu na to. Zatrzymałem go językiem. Kiedy udało mu się wreszcie oderwać, odsunąłem się od niego i patrząc w jego oczy, przygryzłem mimowolnie dolną wargę. Zsunąłem ręce z jego ramion, przejeżdżając do dłoni i wplątując swoje palce. Rzuciłem mu jeszcze na odchodne, żeby uważał i dbał o siebie, bo stan „lekkiego pokasływania” może się pogorszyć i przeobrazić w coś większego. Odpowiedział mi krótkim:
-Zrozumiano! – po czym dodał słodko – ale i tak było warto podążać za tobą.
Temari się zniecierpliwiła, więc musieliśmy zakończyć nasze pożegnanie.
                                                                    ***
-Jak bardzo ci na nim zależy? – spytał po kilkudziesięciu minutach drogi Kankuro. Trochę spaliłem buraka, ale stwierdziłem, że nie ma powodu, by się wstydzić i z dumą odparłem:
-Bardzo. Cała wasza trójka jest dla mnie niezmiennie ważna – dodałem i z racji, a może przywileju, że szedłem w środku, objąłem ich ramionami. – I nie umiałbym wybierać ale mam nadzieję że nigdy nie będę musiał.
Dalsza podróż minęła już raczej na luźnych rozmowach, na błahe tematy. Do czasu…
-Stójcie! – wrzasnęła nagle Temari.
-Co jest? – spytaliśmy poddenerwowani. I wtedy wyskoczyli z drzew 3 shinobi w maskach.
-Łapcie ich! – krzyknął jakiś facet biegnący ku nam. – Uciekli z więzienia parę godzin temu, mieli już nie żyć, z powodu wymierzonej kary śmierci.
-Czy dobrze rozumiem? – spytał Kankuro. – Mamy ich zabić? – spytał zdezorientowany.
-Tak! Inaczej będę miał kłopoty.
-Ja ich znam – wtrąciłem. – To ci, którzy cię wtedy napadli Temari – mówiłem opanowany patrząc na siostrę.
-To sprawdźmy twoje umiejętność, bracie – rzekła dziewczyna. W trzech stali gotowi do walki. Zacząłem zbierać piasek z otoczenia, w który po paru ciężkich minutach ścigania ich złapałem.
-Sabaku Kyu! – zawołałem. I w tym momencie dało się słyszeć znajome „puff”.
-He? Bunshiny?! – wydzierał się Kankuro. Zaraz po tym obrócił się w piach mój klon. Miał  sprawiać wrażenie, że nabrałem się na ich sztuczkę. Od samego początku wiedziałem, że czyhają za jednym z drzew.
-Ha! Nasz braciszek też zrobił zmyłę! – zawołała uradowana siostra. Tym razem to ja ich zaskoczyłem i otoczyłem ich piaskiem, zbierając go najpierw za ich plecami. Nie zdążyli się nawet obrócić, gdy byli wewnątrz klatki z sypkiego materiału, którym władałem.
-Sabaku Kyu! – krzyknąłem. Gdyby nie to, że napadli oni kiedyś na Temari, nie byłbym w stanie ich zabić. Powtarzałem sobie, że będę już zawsze dbać  o bezpieczeństwo swoich najbliższych.
Następnie, nie ukazując ich zwłok, za zgodą tego mężczyzny, zaniosłem ich w otoczce piaskowej na cmentarz i pochowałem.
                                                                                                                                  Sabaku
Po powrocie do wioski, poszedłem od razu, z buta do baru. Ramen smakowało wyjątkowo wyśmienicie. Zjadłem je tak szybko, że niecałe 10 minut po wejściu do wioski i wizycie w ICHIRAKU byłem już w swoim mieszkaniu. Ległem na łóżko i zasnąłem jeszcze szybciej niż zjadłem posiłek.
*.*.*
Kolejne dni mijały spokojnie, na nudnych misjach, treningu z Konohamaru, na wizytach w barze. Ale przy tym wszystkim pogoda była piękna. Słońce delikatnie muskało budynki. W końcu postanowiłem, że pójdę do Sakury. Chciałem po prostu spędzić z nią trochę czasu. Nie mogłem zaniedbywać naszej więzi, bo jedną z pierwszych i tak już straciłem. Sakurę spotkałem na jednej z ławek w parku. Siadłem koło niej bez słowa.
-Co tam? – spytałem spoglądając przed siebie. Ona tez nie patrzyła na mnie.
-Ehh…- wzdychnęła. –Większość dobrze. – podsumowała. Wiedziałem, że chodzi o Sasuke.
-Bardzo cię to boli? – spytałem właściwie znając odpowiedź.
-Bardzo, przecież wiesz – spoglądnęła na mnie. Prawie płakała. Nie dziwiłem jej się. W końcu, sama próbowała go powstrzymać, niestety-bez powodzenia.
-Posłuchaj – zacząłem, starając się brzmieć poważnie i dyplomatycznie. – Nie zadręczaj się. To nie ma sensu. Trudno, stało się. Dla mnie to tez nie jest łatwe. Gdyby nie to, że mam Gaarę… - chciałem ugryźć się w język. Przecież Sakura była sama. Ciekawe, czy dałoby się ją poznać z Kankuro. Przydałby się jej ktoś taki. Widać, jak Kankuro dba o rodzinę. Na razie, to ja musiałem ja wspierać. Z resztą…nigdy bym nie przestał tego robić.
-No właśnie – otrząsnęła się z zamyślenia. – Jak tam z Gaarą? Dogoniłeś go wtedy?
Oczywiście musiałem jej zdać relację i kolejno odpowiadać na wszystkie pytania.
-Cieszę się, że masz kogoś takiego jak Gaara – skwitowała szybko . – Gaara to prawdziwy skarb.
-Oo tak. – potwierdziłem z uśmieszkiem. –A wiesz, ile takich skarbów leży pod nogami? – zapytałem, wzbudzając zainteresowanie dziewczyny i wywołując niezrozumienie na jej twarzy. Zaczęła mnie nękać pytaniami.
-Hahah. – zaśmiałem się, gdy zaczęła mnie gilgotać. – Zapomnij! – udało mi się w końcu krzyknąć. – Nic więcej ci nie powiem.
Sakura przez moment udawała złą, ale potem wybuchnęliśmy śmiechem. Musiała już wracać, więc ją odprowadziłem, po czym, wracając do własnego mieszkania, chyba  z pięć razy bym na kogoś wpadł. Powód? Myślałem o moim partnerze. Jak on tam się czuje. Chciałem, żeby wiedział, że mi nic nie jest, że wyzdrowiałem. Myślałem o nim, kiedy tylko miałem czas, a czasami to nawet kiedy go nie było. Mianowicie-podczas treningu, za co przeważnie dostawałem w głowę od Ero-sennina. Ciekawiło mnie co mój słodki  Gaara robi. Pewnie tez spędzał te dni leniwie. Codziennie wieczorem spoglądałem na kamień. Na szczęście nim mu nie było.
Kiedy wszedłem do domu robiłem wszystko jak automat. Poszedłem do łazienki, odłożyłem kamień na regał i poszedłem spać z nadzieję, że Jinchuriki  przyśni mi się także tej nocy.
*.*.*
Rano obudziłem się jeszcze bardziej śpiący, niż byłem wieczorem. Odchyliłem leniwie jedną powiekę. Było jasno, koło godziny 9. Nie byłem pewien, dokładnie nie widziałem. Patrzyłem na mój pokój. Śmieci po jedzeniu są, wszystko na swoim miejscu.
I wtedy. W tamtym momencie zerwałem się tak szybko, jak się nie spodziewałem, że potrafię. Na podłodze koło łóżka była wielka kałuża krwi. Zdziwiło mnie to, bo ja nie krwawiłem. „Ktoś tu był?”-myślałem nerwowo. Parę chwil później stałem jak wryty. To z kamienia wydobywała się krew. „Szybko!”-pospieszałem sam siebie. Ubrałem się i pięć minut później stałem już gotowy, kamień owijając w bandaż. Wyruszyłem z wioski, jak najwcześniej było to możliwe. „Mój Gaara. Mój mały Gaara, co się dzieje?”-myśli kotłowały się w moim umyśle
                                                                                                                         Uzumaki
Po chowaniu tamtych uciekinierów, wróciłem do domu. Wyszedłem na mały balkonik. Obserwowałem ludzi podążających z dziećmi, bądź zakupami w przeciwnych stronach wzdłuż ulicy. Myślałem sobie, tak…ogólnie. O wszystkim. Trochę zmuliłem. Wyciągnąłem z kieszeni talizman [tak, tak. Ten kamień]. Lubiłem wpatrywać się w jego pogodną twarz. Uwielbiałem, kiedy mierzwił moje włosy. Wprawdzie to nie wyobrażałem sobie ,życia bez niego. W tamtym momencie rozkminiałem też jego słowa. „O ile zawsze trwała miłość, o tyle wiecznie obecna była przy niej nienawiść”. Chyba powoli zacząłem je rozumieć i coraz bardziej go podziwiać. Za to, że dostrzega zło, a mimo to wciąż powtarza, że zostanie Hokage. I ja też wierzę w jego marzenia. Że kiedyś stanie się ona rzeczywistością. W końcu zacząłem zastanawiać się nad własnym marzeniem. Czego ja chciałem od zycia? Chciałem przede wszystkim podążać przez świat u boku mojego ukochanego. Wiedziałem, że przy nim nigdy nie zwątpię w prawdy, jakie mi przekazał. Byłem pewien też tego, że to on będzie dla mnie wzorem. Ale ciągle nie miałem sprecyzowanego planu, co chcę osiągnąć i do czego starać się dążyć.
Po tych rozmyślaniach moja siostra poleciła mi już kłaść się spać, bo było dobrze po północy. Powlokłem się więc do łazienki, po czym padłem na posłane wyrko.
Tamtej nocy śniło mi się jak Naruto cały czas gdzieś biegnie. Był bardzo przejęty i poruszał się z taką szybkością, jakby od tego miało zależeć jego życie.
Śniło mi się to dość długo, kiedy nagle poczułem ścisk w sercu, potworne ukłucie. Sen ten mnie przeraził, więc wybudziłem się i machinalnie złapałem się za lewą stronę klatki piersiowej. Było to bardzo dziwne, bo mimo iż nie śniłem, ból nie ustawał. Nie za bardzo mogłem cokolwiek dostrzec, ale kiedy uniosłem dłoń, zobaczyłem, że jest cala pokryta krwią. Robiło mi się coraz słabiej, nie mogłem z siebie wydać żadnego dźwięku, jakbym był totalnie sparaliżowany. Były to istne męczarnie. Leżałem tak bardzo długo, przynajmniej tak mi się zdawało. Gdy nagle usłyszałem jak ktoś z rozmachem otwiera drzwi do pokoju rodzeństwa. Zza ściany słyszalne były słabe głosy:
-Gdzie Gaara? Gdzie on spi? Coś złego mu się stało! Musimy szybko się tam dostać!
Ktoś strasznie krzyczał, następnie wparował do pokoju. Kiedy zrozumiałem, ze to niebieskooki blondyn, zmusiłem się na powiedzenie paru zdań.
-Naruto, chciałbym żebyś mnie teraz wysłuchał-powiedziałem cicho, a Jinchuriki podbiegł i uklęknął koło mojego łóżka, chwytając mnie za rękę
-Gaara, co się stało?!
-Posłuchaj Naruto, jeszcze wczoraj nie wiedziałem, czego chcę od życia-uśmiechnąłem się słabo. – Ale teraz…teraz wiem, jaki jest mój cel. Bo…nie jest ważne co robiłeś przez całe życie. Ważne są twoje myśli przed śmiercią. I chcę-spojrzałem na jego zapłakaną twarz. – Chcę, żebyś zapamiętał mnie jako kogoś, kto zmienił się pod wpływem twoich słów. Kogoś, kto chciał zrobić dużo rzeczy dobrych, kto powoli zaczął dostrzegać piękno życia, tylko po prostu zabrakło mu czasu – mówiłem patrząc na jego kapiące łzy, wielkie jak grochy. – Ale to nic. Będę patrzył jak zostajesz Hokage i wtedy będę z ciebie dumny-zamierzałem tutaj skończyć i oddać swoją duszę kiedy usłyszałem:
-Przestań chrzanić! Nie umrzesz tutaj! Nie pozwol…-reszty już nie udało mi się usłyszeć.
                                                                                                                               Sabaku
-Nie pozwolę na twoją śmierć!-krzyczałem jak opętany, następnie wziąłem go delikatnie, ale w miarę szybko na ramiona i popędziłem w stronę szpitala. Na miejscy szybko się nim zajęli. Po jakimś czasie dotarli Temari z Kankuro, którzy nie mogli mnie dogonić wcześniej.
-O co chodzi?-spytałem się z ogromnym ściskiem w gardle.-Kto mu to zrobił?
Wtedy Kankuro opowiedział mi historię, która miała miejsce, gdy wracali do wioski. Dowiedziałem się o złodziejach, którzy napadli na Temari, o tym, ze zostali więźniami, o tym, że czekała ich kara śmierci i Gaara z nimi walczył. Kankuro miał też przypuszczenie, że to ich znajomi chcieli się zemścić na bladoskórym za to, co zrobił.
-Rozumiem-odparłem krótko, bo na nic innego nie było mnie stać. Cały czas gapiłem się na talizman. Wtedy przez przypadek ujrzałem na spodniej stronie kartkę. Było to objaśnienie.
Kiedy człowiek ten zostanie ugodzony w serce pojawi się krew, która będzie się utrzymywać, aż do momentu, w którym stan zdrowia się polepszy. Jeśli się tak stanie-krew zaschnie, zacznie się kruszyć i zostawi na kamieniu czerwoną powłokę. Jeśli człowiek ten umrze-krew całkowicie zniknie, poprzez wyparowanie.”
Zrozumiałem wtedy, że muszę mieć nadzieję, by kamień obrósł czerwoną powłoką. Inaczej, mój ukochany zginie. Spędziłem w szpitalu całe przedpołudnie na czekaniu.
Nagle podszedł do mnie jakiś doktor.
-Pan Uzumaki Naruto?-spytał.
-Tak, to ja-podniosłem się z krzesła, na którym siedziałem. – Co się stało?
-Pan Gaara odpoczywa w tamtej Sali-wskazał jedną z pierwszych sali na oddziale.
-Nic mu nie jest?-pytałem nerwowo, wlepiając w niego oczy.
-Na razie sytuacja opanowana, ale następne 12 godzin zdecydują o jego śmierci lub życiu.
-Rozumiem – odparłem i wyminąłem doktora, a następnie parę pielęgniarek. Stanąłem przed wskazaną mi wcześniej salą i bez namysłu pociągnąłem za klamkę. Drzwi otworzyły się z głośnym skrzypem. Rodzeństwo już było nad jego łóżkiem. Stanąłem nad nim i delikatnie pogładziłem go po czuprynie, co tak zawsze lubił. Następnie usiadłem na krześle najbliższym jego łóżka. Nie chciałem się zadręczać, ale to było silniejsze ode mnie. Zdałem sobie sprawę, że gdybym nie był takim śpiochem i wcześniej zobaczył tą kałużę krwi, może jego stan byłby lepszy, niż jest w rzeczywistości. Później zacząłem analizować jego słowa i rozpłakałem się. „Jeszcze wczoraj nie wiedziałem, czego chcę od życia. Ale teraz wiem, jaki jest mój cel. Chcę, żebyś zapamiętał mnie jako kogoś, kto zmienił się pod wpływem twoich słów”. Nie mogłem już dłużej wytrzymać napięcia. To było coś strasznego. Ziewnąłem jeden raz, potem drugi. Nawet nie wiem, kiedy zasnąłem, a obudziłem się na następny dzień w domu trójki rodzeństwa.
Natychmiast się zerwałem, ale weszła Temari i mnie uspokoiła. Poinformowała, że usnąłem przy jego łóżku, więc zanieśli mnie tu i Kankuro czuwa przy Gaarze. Powiedziała także, że jego stan jest stabilny i jest już trochę lepiej. Mimo tego, musiałem do niego iść. Gdy wszedłem na oddział, jakaś pielęgniarka zwróciła się do mnie:
-Gratuluję panu. Pański partner czuje się już lepiej i będzie żył –powiedziała i uśmiechnęła się kładąc mi rękę na ramieniu. Nie mogłem w to uwierzyć.
-Czy…czy mogę do niego zajrzeć?-spytałem dukając.
-Tak, jest już przytomny – odpowiedziała szybko, a ja popędziłem uradowany.
                                                                                                                                      Uzumaki
    
                   Mam nadzieję, że miło się czytało i proszę, nawet o najskromniejszy komentarz.

sobota, 25 maja 2013

Ciel x Sebastian

Postanowiłam, że dodam coś jeszcze zanim Tem skończy swoją serię ^^
Bo skoro mam to czemu by nie ♥
ENJOY
~~~~~~~~~~~
Nazywam się Ciel Phantomhive. Mam 15 lat. Moi rodzice nie żyją od... Około 5? Od tamtej pory opiekuje się mną tylko ciotka Angelina i lokaj Sebastian. Hah. Myślę, że tylko jemu choć trochę na mnie zależy, chyba... Bo ciotka. Hm.. jej w głowie tylko pieniądze. Trudno.. takie życie.. Mi już i tak na niczym i na nikim nie zależy.. poza Sebastianem. Jest moimi jedynym przyjacielem. Chyba. Hah. Nawet nie wiem jakie to słowo ma znaczenie. Ale czy on wie? Haha pewnie nikt by mi nie uwierzył jakbym zaczął gadac, że ten koleś jest demonem. Haha muszę go kiedyś spytać co tu robi , Haha. Mówiłem już, że moje życie nie ma sensu? Liczy się tylko dusza, która jest we mnie. Jeżeli coś jest ważne dla Sebastiana to jest też cenne dla mnie. Nie powiem mu tego, ale kocham go. Jest przy mnie zawsze i wszędzie. Uważam, że to miłe. Ale czy nie wymuszone? Leże tak na moim wielkim łóżku i myślę. Jestem dziwny... Nagle wszedł Sebastian. Moje serce zabiło szybciej, zrobiło mi się gorąco. Chyba nie zauważył, iż nie śpię. Kąciki moich ust drgnęły lekko gdy stanął przy moim łóżku i na małej szafce położył tacę ze śniadaniem. Obserwowałem każdy jego dostojny ruch spod przymrużonych powiek. Przyszykowal mi ubrania. Postanowiłem "wstać". Obróciłem się na lewy bok. I lekko otworzyłem oczy. Zamrugałem pere razy po czym podnioslem się na jednej ręce. Spojrzałem na niego. 
-Oh, obudził się panicz, tam ma panicz śniadanie - uśmiechnął się do mnie. Nie wiem czy sztucznie, nie umiem tego ocenić. Lecz to miłe... 
-Dziękuję - powiedziałem i wziąłem do ręki kubek z cacao.
-Nie musi panicz, to moja praca - odpowiedział uśmiechając się. Znów. 
Zjadłem pysznego omleta na słodko i poszedłem do łazienki. Mój lokaj przygotował mi kąpiel. Później mnie ubrał w eleganckie jak zawsze ciuchy. Zastanawiam się czemu muszę w tym chodzić? Ani to wygodne ani praktyczne. Pff..
Usiadłem na moim łóżku. Stanął obok mnie. 
-Co się stało paniczu - zapytał.
-Nic - zaprzeczyłem sam sobie. Sebastian przykucnął obok mnie.
Siedziałem na kraju łóżka więc był blisko. Na tyle blisko, że czułem jego oddech na mojej skórze. 
-Paniczu? - odwrócił mnie do siebie. Myślę, że wyraz mojej twarzy nie był najweselszy. Nagle poczułem jego ramiona, oplatające mnie. Ciepło jego ciała, to jak delikatnie głaskal moje włosy. Nie wiem ile czasu minęło, ale w końcu odsunął mnie od siebie. 
-Paniczu.. - wyszeptał patrząc mi w oczy.
-Tak? - zapytałem.

-Kocham cię... - powiedział po czym mnie pocałował. Delikatnie i namiętnie. Nie stawiałem oporów. Od dawna tego chciałem. Zacząłem czuć się coraz słabiej, a on nie przestawał mnie calowac. Czułem jak moje życie ucieka ze mnie prosto do niego. Czyli tego chciał. Tylko o to chodziło. Żeby podczas spełniania największych marzeń moja dusza stała się pokarmem demona. Cóż to było do przewidzenia, że los nie zgotuje mi nic miłego.
~~~~~~~~~~~
Znów mam nadzieje, że sie podobało , jak ktoś nie wie to jest to o postaciach z Koroshitsuji.
Proszę o komentarze ♥

czwartek, 23 maja 2013

NaruGaa part.2

              Miałam już wcześniej przygotowaną kolejną część tego paringu, dlatego wstawiam go tak szybko. To wszystko, po to, by wam się nie nudziło. Więc zapraszam do czytania =^.^=
*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*

Stałem właśnie przed bramą Konohy. Patrzyłem na zachodzące słońce, na delikatny wiatr decydujący o ruchu gałęzi drzew. Ale przede wszystkim wypatrywałem jego. Łudziłem się. Nadzieja to coś, co raz jest bardzo potrzebne, a raz denerwuje i rozczarowuje.   Powoli odwróciłem głowę od wioski, o 180o. Zobaczyłem, że rodzeństwo właśnie skończyło ostatnie przygotowania. Temari zacisnęła opaskę na czole.
-Ikuzo! – krzyknęła i ruszyliśmy. W tamtej chwili ciążyła mi nawet ta głupia butla z piachem. Już nie miałem sił na łzy, po prostu pogrążałem się coraz bardziej w nieposkromionym smutku. Rodzeństwo momentalnie zwolniło widząc mnie rozżalonego i wyszedłem na przód, pozostawiając ich z tyłu. Usłyszałem jak cicho rozmawiają. Pomyślałem, że zaraz zacznie się przesłuchanie. Ale zamiast tego słyszalny był dźwięk, jak odrywają się od ziemi i zaczynają poruszać się naprzód po gałęziach drzew z niebywałą prędkością.
-Na…Nani? – spytałem samego siebie, zastanawiając się, na czym miałby polegać ich kolejny dowcip. Odwróciłem głowę, nikogo nie było. Usłyszałem cichy szelest. Tam! W krzakach ktoś był. Automatycznie rzuciłem kunai’em. Kiedy szmery ucichły, uznałem, że napastnik został zabity i podszedłem do krzaków. Odgarnąłem obiema rękami liście. I nagle…poczułem potworne kłucie w sercu. Opadłem na kolana.
-Naruto!!! – wrzasnąłem na cały las, że aż ptaki odfrunęły. Trafiłem go w serce. Zacząłem płakać i szlochać jak szalony. Pomyślałem, że pewnie chciał mi zrobić niespodziankę. Kotłowała się w mojej głowie jedna myśl: „Dlaczego zawsze musi tak być?!”
-Nande?! Naruto, nie opuszczaj, nie zostawiaj mnie!!! Chcę ci jeszcze tak dużo opowiedzieć! Miałem ci powiedzieć, jak dzięki tobie zacząłem zauważać małe, szczęśliwe drobnostki. Jak dostrzegłem wielkość roli rodzeństwa w moim życiu i przede wszystkim…twoją rolę! Naruto, obudź się – zacząłem potrząsać zimnymi ramionami. – Jesteś dla mnie wszystkim, nie rób mi tego! Przepraszam!  Mówiłem wtedy na moście, że na pewno nie dźgnąłbyś mnie shurikenem, a sam to zrobiłem! – Krzyczałem już całkiem ogarnięty żalem i rozpaczą. Miałem mu jeszcze tyle do opowiedzenia…chciałem się go jeszcze o tyle rzeczy zapytać. – Lisku!!! Chciałem się z tobą podzielić, jak ładnie śpiewają ptaki o poranku, jak szczery uśmiech potrafi ukoić złe emocje, jakie kolorowe są kwiaty na łąkach. Byłeś taki sam jak ja. Przeżyłeś tyle smutku i odrzucenia ze strony ludzi. Chciałem patrzeć na twoją ogromną siłę i samozaparcie. To nie tak miało być…
Nie byłem w stanie wykrztusić niczego więcej. Zdałem sobie sprawę, że zabiłem kolejnego człowieka. Wstałem kiwając się na boki i odsuwając się od ciała. Jak w amoku. Oparłem się o pień drzewa i zamknąłem oczy. Zaczął potwornie lać deszcz. Wiedziałem, ze o ile nie robiły na mnie wrażenia śmierci innych ludzi, o tyle tym razem nie byłbym w stanie się pozbierać. Myślałem, że przeżyłem już najstraszniejszy ból. A ten był jeszcze gorszy od wszystkich poprzednich.
Z zamkniętymi wciąż oczyma, którymi pomógł mi on dostrzec świat, wyjąłem kunai i przyłożyłem go sobie do serca.
-Gaara, no chyba żartujesz – usłyszałem znajomy głos. Nie umiałem go w tamtej chwili zidentyfikować. Ktoś wyjął z mojej ręki broń. Nie stawiałem oporu. Ze strony martwego ciała Naruto dobiegło do mych uszu coś w stylu ‘Puff’
-Gaara, to ja – usłyszałem, ale wciąż bałem się otworzyć oczu. Poczułem czyjś mocny uścisk. – Głuptasie – ktoś się zaśmiał. – Otwórz te oczy, to nie złudzenie – dodał. Otwarłem je i zobaczyłem pogodną, ale trochę przejętą twarz najważniejszej osoby w moim życiu. – Złudzeniem to był mój kage bunshin – odezwał się. Stałem jak ciołek. Parę sekund później rzuciłem się mu w ramiona, obejmując go w pasie. Cieszyłem się jak głupi. Czułem jak wraca we mnie życie. Przytulałem go mocno, jakby sprawdzając czy to nie sen.
-Obie-caj mi, że już nig-dy cze-e-goś takie-go nie zrobisz – wydukałem przez płacz i przełknąłem dawkę kropli deszczu wpadającą do moich ust. Blondyn spoważniał.
-Dobrze, ale musiałem usłyszeć to, co powiedziałeś przed chwilą. Chciałem zobaczyć, ile dla ciebie znaczę.
                                                                                                                Sabaku
Staliśmy obaj w pełnym deszczu przemoknięci już całkiem.  Byli przemarznięci do szpiku kości.
-Ty też mi musisz cos obiecać – powiedziałem mrugając cały czas, bo krople deszczu mydliły mi pole widzenia.
-Słucham. O co chodzi? – zapytał, a ja spuściłem wzrok.
-Może początek zabrzmi banalnie, ale chciałbym od tego zacząć. Żyjemy w świecie shinobi, świecie pełnym nienawiści niestety. Nie zrozum mnie źle. Nie chcę cię wpędzić w jakiegoś doła, raczej chodzi mi o to, że dostajemy mnóstwo misji, zwłaszcza te rangi A i S są niebezpieczne. W walce wystarczy jedna, krótka chwila nieuwagi i lądujesz na tamtym świecie. I właśnie…nie chcę, byś sobie sam odbierał życie. Nawet jeśli zginę, nie możesz się poddać. Musisz pokazać rodzeństwu, ludziom ze swojej wioski, innym shinobi, że mimo tej żądzy mordu, której jest pełno, można żyć i uczyć się na błędach – na chwilę przerwałem i spojrzałem na niego. Uroił łzę, ale nie zamierzałem mu tego zabraniać. – Nie chcę byś robił takie głupstwa, jakie zamierzałeś przed momentem. Życie to coś wspaniałego. Pozwala doświadczać tylu rzeczy, a człowiek uczy się cały czas. Zauważ, że nie ma nikogo, kto by wiedział wszystko, bo życie i taj jest za krótkie. Tyle zagadek kryje świat, że na pewno sam nie możesz się tego pozbawić – chciałem dodać coś jeszcze, ale stwierdziłem, ze i tak już dosyć mu natrułem.
-Ale Naruto… - rzekł niepewnie mój uke. – Sam powiedziałeś, że jest dużo nienawiści, a później, że życie jest pełne niesamowitych zagadek i przyjemności.
-Zgadza się. Bo o ile zawsze trwała radość, o tyle zawsze stało koło niej zło. I na tym polega sens życia-powiedziałem gładząc jego mokre włosy. – Aby zawsze dostrzegać rzeczy dobre, wynajdywać je pośród zła. Nie jest to takie łatwe – zbliżyłem się do niego i powiedziałem mu to do ucha – ale ty powinieneś wiedzieć najlepiej jak to jest zauważać małe, pozytywne rzeczy pośród tylu złych czynów z przeszłości – dodałem i mocno go przytuliłem. – I pamiętaj, że zawsze będziesz miał we mnie wsparcie i, powracając do tematu prośby, nawet jeśli mnie zabraknie – spojrzałem na niego bliskiego dystansu – będę dopingował cię i śledził te poczynania stamtąd – wskazałem palcem na niebo, a następnie przechyliłem głowę lekko w bok, zamknąłem oczy i uśmiechnąłem się.
-Naruto! – Jinchuriki rzucił się na mnie, obejmując mnie w pasie i wtulając się w moją klatkę piersiową. – Jesteś tym, kogo zawsze będę naśladował, przynajmniej będę starał się to robić. I w chwilach zwątpienia czy nawet podczas walki będę pytał siebie w duchu „Co by zrobił mój Lisek?”. Wydaje się rzeczą oczywistą, że poprzestanę na każdą twoją prośbę, ale chcę żebyś wiedział, że przyrzekam naprawdę szczerze, od serca. Dlatego – nagle odsunął się ode mnie, wykonał pieczęć i na jego rękach pojawiły się 2 kamienie, piaskowce. Jeden przedstawiał moja uśmiechniętą twarz, drugi prezentował jego uśmiech na buzi. – Dlatego, kiedy coś nam się stanie, ten kamień nas o tym poinformuje. Kiedy będziemy ciężko ranni, kamień ukruszy się. Kiedy…kiedy umrzemy – ledwo przeszło mu to przez gardło – kamień pęknie na pół – mówił podając mi egzemplarz z jego wizerunkiem.
-Su…sugoi. Gaara, to jest piękne!
Dzieło sztuki to to nie jest, ale ważne, żeby działało. Ach, jeszcze coś – dodał a ja uniosłem głowę znów na niego.
-Co takiego?
-To jest taki szczegół ode mnie. Kiedy będziemy ugodzeni w serce ze środka wypłynie krew. Kiedy nie będzie w nas życia, krew zniknie
-Arigato Gozaimasu, Gaara
                                                                                               Uzumaki
-Arigato Gozaimasu, Gaara. A teraz chodźmy do twojego rodzeństwa.
-Właśnie! – zawołałem. – Temari, Kankuro! Wiesz, gdzie oni są? – przeraziłem się na myśl o nich, a na niebie pojawił się jeden mały obłoczek…potem drugi i po ulewie nie było ani śladu.
-Wiem. To ja z nimi gadałem i poprosiłem aby udali się do opuszczonego domu, który znajduje się zaraz za tym zakrętem – wskazał na najbliższą, wąską dróżkę. Kiedy ruszyliśmy, zdałem sobie sprawę, że w momencie, w którym staniemy przed nimi, będę musiał im powiedzieć o mojej orientacji i o Naruto.
Z Przerażenia przystanąłem na moment. Blondynek szybko wyczytał z moich oczu strach i niepokój. Może i Temari się coś domyślała, ale Kankuro? W życiu. Bałem się, że przez to oddalimy się od siebie, że nie będziemy się do siebie odzywać, że zapanuje dziwna atmosfera. Nie chciałem tego.
-Ale Nar…Naruto…ja nie mówiłem, nikomu, że..
-Wszystko będzie dobrze. Twoja siostra podejrzewała coś, przyszła do mnie, a ja to potwierdziłem.
-A Kan…
-Kankuro też wie – odparł szybko, nie czekając do końca na moje pytanie, pochwycił moją dłoń, pociągając mnie stanowczo do siebie. Wziął moją twarz w swoje ręce. – Niczym już nie musisz się martwić – dodał i zaczął mnie całować. Długo i namiętnie. – Już nie pozwolę, by cokolwiek, ani ktokolwiek przeszkodził ci w cieszeniu się tym uczuciem i szczęściem. Chcę byś dzielił je ze mną. Byś mógł odetchnąć i nie musiał się martwić o jutro…Kocham cię.
Ulżyło mi na myśl o rodzeństwu, ale też zrobiło mi się głupio.
-Żałuję, że nie umiem, o tym mówić tak jak ty – powiedziałem patrząc mu prosto w oczy. Zachciało mi się płakać. Ze złością niedbale potarłem powiekę. Stwierdziłem, że jestem po prostu tępy albo głupi. Znowu beczę, mimo, że jestem szczęśliwy. No, ale cóż. Nie każdy radzi sobie z taka zawziętością dążenia do celu jak mój partner. Co nie zmieniało faktu, że zamierzałem mu w tym dorównać, przynajmniej starać się to zrobić.
-Powiedziałem ci już głuptasie, żebyś się o nic nie martwił. Przecież wiesz, że nie musisz nic mówić, i tak dokładnie będę wiedział co czujesz. To, że nie umiesz ubrać tego w słowa to już nie jest żadnym problemem. Najważniejsze, żebyś to czuł. A przecież nie jesteś nieczuły na miłość. Chodźmy już.
-Dobrze – odparłem, a blondyn objął mnie ramieniem. – Odprowadzę cię do nich i będę wracał do wioski.
-Kiedy cię znowu zobaczę? Może teraz ty zostaniesz trochę u mnie? – pytałem niespokojnie.
-Chciałbym, ale nie jest to najlepszy pomysł. Czeka mnie wiele misji. Obiecałem Konohamaru, że spędzę z nim trochę czasu – powiedział i złapał się za ramię. – Przez te jego misje jestem cały obolały-dodał sycząc z bólu.
-No i biegłeś tu do mnie w takim stanie? Zwariowałeś? – pytałem poirytowany, ale jakże szczęśliwy. Błagałem tylko, żeby się nie uśmiechnąć, co było trudne w tamtej chwili.
-Nie bądź głupi, to nic takiego – odpowiedział również z trudem powstrzymując uśmiech.
                                                                                                              Sabaku
-Nie miałeś bandaży, żeby się opatrzeć?
-Nie było czasu – spojrzałem na niego z szelmowskim uśmiechem.
-Ale teraz jest – stwierdził. – Chodźmy, tam jest jakiś potok, bo słychać szum wody – wskazał źródło dźwięku kilkaset metrów dalej.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, kazał mi usiąść pod drzewem, a sam poszedł umyć ręce i zanurzył twarz w wodzie. Słońce tak rozświetlało  jego wilgotne włosy, był taki przystojny. Parę chwil później siadł koło mnie wydając polecenie bym ściągnął bluzę. Na chwilę zaniemówił, rumieniąc się szkarłatnie, na co ja zareagowałem śmiechem. Po czym już z uśmiechem na twarzy zaczął bandażować rany. Siedzieliśmy tak w milczeniu przyglądając się sobie. On skupiony opatrywał mnie, a ja trochę zamyślony nasłuchiwałem śpiewu dzikich ptaków. Tak beztrosko ćwierkały, słonko dogrzewało, czuć było taką wolność, świat wolny od czasu…
-Naruto! Nie słyszysz jak do ciebie mówię? – zawołał czerwono włosy.
-C…Coo? – spytałem leniwie patrząc na jego śmiejące się oczy pełne blasku. – Przepraszam, odpłynąłem – dodałem ze skruchą w głosie.
-Dziękuję ci, że wyjaśniłeś wszystko mojemu rodzeństwu, ale nie możesz mnie w każdej sprawie wyręczać, to nie w porządku. Sam powinienem  im był to powiedzieć, gdy nadarzała się okazja, a nie zbywać ich jak tchórz.
Zamurowało mnie. Nie spodziewałem się po nim tak szybkiej determinacji. Przyznaję, zaskoczył mnie.
-Dobrze. Chciałem cię tylko odciążyć, więcej nie postąpię tak bez twojej wyraźnej zgody. Dziękuję – powiedziałem ostatnie słowo, widząc, że skończył opatrywanie ran. – Lepiej już wracajmy.
Gdy zbliżaliśmy się do opuszczonej chaty trzymając się blisko siebie, Temari już nas wypatrywała.
-No. W końcu jesteście – rzekła zaklaskując w ręce. – Już się zaczęłam o was martwić.
-AAPSIK! – kichnąłem donośnie.
-To chyba naprawdę nie był dobry pomysł, żeby nas gonić – powiedział bladoskóry z troską w głosie i niepokojem w oczach.
-Mówiłem ci już. Nie bądź głupi. Złym pomysłem było to, co ty chciałeś zrobić w lesie – popatrzyłem na niego gardząco. – Aa..a…APSIK!
-No ładnie – wkroczył Kankuro, stając za Temari, dając jej ręce na ramiona. Staliśmy naprzeciwko nich. Ja patrzyłem z zakłopotanym uśmiechem, a Gaara wpatrywał się we mnie jak w obraz z zatroskaną miną. – Ktoś tu się przeziębił nie na zżarty – kontynuował Kankuro.
-Yhh…no tak, tak troszkę, nic takiego – rzuciłem.
-Okazuje się, że chata jest całkiem nieźle zaopatrzona – powiedziała Temari. – Naruto, skąd wiedziałeś o jej istnieniu?
-Zwykły zbieg okoliczności. Kiedyś wracając z treningu ja zobaczyłem – odparłem i mocno przytuliłem mojego uke.
-Kto by pomyślał, nasz mały Gaara. Kankuro, zostaliśmy sami – rzuciła siostra.
-Temari – nieznacznie warknął bladoskóry. – Nawet tak nie żartuj. Nigdy was nie opuszczę. NIGDY.
Widać było, że dziewczyna tez nie spodziewała się takiej mocnej deklaracji od swojego brata, który dotychczas ostro dawał do zrozumienia, że dziewczyna nic dla niego nie znaczy.
-Dobrze, już dobrze. Siadajcie – wskazała stół. – Zaraz podam wam coś do picia. – Poinformowała i zaczęła się krzątać. Siedliśmy naprzeciw sobie. Równocześnie wyciągnęliśmy ręce ku sobie na stół i złapaliśmy swoje dłonie. Zaplotłem w swoje palce na jego nadgarstkach, a on czując moją niską temperaturę ciała, skierował moje oziębłe ręce ku swym ustom i chuchnął na nie parę razy.
Temari podała nam cos do picia i szybko się z bratem ulotniła, zostawiając nas na osobności. A my? Wypiliśmy gorące napoje i legliśmy na kanapie. Tym razem czerwono włosy objął mnie, więc ułożyłem głowę na jego ramieniu. Cudownie było obserwować, jak mój uke zamienia się w seke.
-Chciałem cię tylko o coś spytać – rzekł Jinchuriki.
-O co tylko chcesz – powiedziałem i skuliłem się, by być jak najbliżej niego.
-Ja bym nie dał rady, na twoim miejscu, patrzeć, jak się zabijasz – zamyślił się głęboko.
-Mi też było niezmiernie ciężko. Nie zareagowałem wcześniej, bo byłem zaskoczony. Ale zaraz ocknąłem się, że jeszcze chwila, a się spóźnię i ty naprawdę się zabijesz. – Opowiadałem z przejęciem i drżeniem głosu.
-To tyle – zakończył bladoskóry. – Tylko tyle chciałem wiedzieć – dodał i odetchnęliśmy wspólnie.
-Wiesz co? – zagaiłem po chwili. – Te kamienie – wyjąłem z kieszeni wymienioną rzecz – są świetne.
-Dodałem specjalnie tą funkcję od siebie, ze względu na to, że twój bunshin wtedy dostał w serce i stwierdziłem, że to będzie przydatne.
-Oo tak – skwitowałem. –Zdecydowanie.
                                                                                                        Uzumak

 *.*.*.*.*.*.*.*.*
Teraz kolejne cześci będą pojawiać się już radziej, bowiem nie mam już prawie wcale nic przepisanego wcześniej na kompa. Ale na pewno będzię kontynuacja, bowiem mam pomysł na jego zakończenie. :3
A to wszystko dzięki tobie Ino. *.* Moja ty weno ^w^