Konnichiwa minna! ;3

Pragniemy wszystkich serdecznie przywitać w naszym małym internetowym świecie ♥

PRAGNIEMY BYŚCIE SIĘ ZAPOZNALI ZE STRONĄ 'Temari' PO PRAWEJ STRONIE, GDYŻ SĄ TAM INFORMACJE DLA WAS.

niedziela, 28 lipca 2013

NaruSai part.2

Chyba nie mam jakiś specjalnych info. Miłego czytania!
***
No wtedy to już musiałem spojrzeć. Z resztą, byłem tak zaskoczony, że moje oczy same powędrowały w jego kierunku. Dostrzegł, że jestem zdziwiony, więc postanowił wyjaśnić.

-Długo się z niektórymi nie widziałem, a to jest dobra okazja. Wiesz przecież, że jak już Sasuke robi imprezę, to zawsze pół miasta się zlatuje.

Miał rację. Młody Uchiha był organizatorem największych imprez w okolicy. Co kurde nie zmieniało faktu, że chciałem, żeby Sai został ze mną! Ale przecież nie mogłem go traktować jak niewolnika. Posmutniałem na myśl o mojej bezsilności.

-Co się stało? Miałeś jakieś plany?

-N-nie… - wykrztusiłem już całkiem zrezygnowany.

-W takim razie postanowione.

Sai miał już się podnosić z sofy, gdy przytrzymałem go ręką za ramię.

-Nie! – krzyknąłem mimowolnie, a potem spaliłem takiego buraka, że szkoda gadać. Cofnąłem swoją rękę z zawstydzeniem, szybko się podniosłem i przez ułamek sekundy patrzyłem na Sai ‘a. Miałem coś zrobić, ale stchórzyłem i już w kolejnej sekundzie byłem przed mieszkaniem. Włożyłem ze złością dłonie głęboko w kieszenie spodni i ruszyłem przed siebie.

Nie byłem zdziwiony, gdy po paru minutach znalazłem się na plaży. Nogi zawsze mnie tam niosły. Siadłem na piasku i wpatrywałem się w…w cokolwiek. Co się ze mną działo? Jeszcze rano myślałem, że to jemu bardziej zależy. Czy to znaczy, że Sai jest dla mnie kimś więcej? Przerażało mnie to, że nie umiałem sobie na to pytanie odpowiedzieć. Czułem taką nicość, neutralność. Jeśli czuję obojętność, to czemu tak dziwnie zareagowałem?

Kiedyś to sobie wmawiałem, że nic mnie on nie obchodzi. I było dobrze, ale z czasem przestało działać. Jakby ta sama wymówka już nie wystarczała. Może ja po prostu nie umiem rozpoznawać i nazywać uczuć? Ale jeśliby tak założyć, to co ja mogę zrobić?

-Kuso – zakląłem pod nosem. – Za dużo pytań – dodałem szepcząc.

Wtedy poczułem jakiś spokojny, wyrównany oddech na swojej szyi. Następnie ktoś chwycił mnie za ramię. „Sai, to mój kochany Sai!” – pomyślałem.

-To może razem poszukamy odpowiedzi? – zabrzmiał znany mi głos. Momentalnie zrzedła mi mina. Nie był to głos Sai ‘a, lecz…

-Odczep się, Sasuke – warknąłem, gdy Uchiha położył mi kolejną rękę na drugim ramieniu. Słysząc moje słowa, usiadł koło mnie na piasku. O dziwo, w bezpiecznej odległości ode mnie.

-Czy mój wyjątkowy Lis zaszczyci wszystkich swoją obecnością na mojej imprezie? – zapytał ironicznie, na jego twarz wkradło się złośliwe spojrzenie.

-Jakoś nie mam ochoty – wycedziłem przez zęby. Gdy to powiedziałem, chłopakowi zmienił się uśmiech. Teraz był bardziej przyjazny, jego oczy lśniły od odbijających się od wody promieni słonecznych. Całość sprawiała wrażenie osoby mocno zamyślonej. Wydał się wtedy taki inny niż dotychczas. Bo gdy ktoś mówił „Sasuke”, w myślach miałem obraz zniewieściałego chłopczyka, z żałosnymi tekstami, złośliwym spojrzeniem, głupimi zamiarami. Lecz teraz wydał się być całkowitym przeciwieństwem tego stereotypu. Czyżby on też coś sobie wmawiał i jego wymówka na chwilę przestałą działać?

-Naruto, powiedz – zaczął, dalej wpatrzony w wodę, mocno zamyślony. – Czego ty właściwie chcesz, o co ci chodzi?

Powiedział to tak, że aż mnie ciarki przeszły. Dobrze, że chociaż nie patrzył mi w oczy tym niespotykanym u niego wcześniej wzrokiem. Gdy zorientował się, że nie odpowiem, postanowił jeszcze dodać:

-Kim jest dla ciebie Sai?

-Muszę już iść – podniosłem się szybko. Czułem, że rozmowa nie idzie w dobrym kierunku. Jeszcze chwila i byłbym w stanie mu wszystko powiedzieć. A przecież to, że raz zmieni spojrzenie, to jeszcze nie świadczy, że ten pustak ma drugie dno. Otrzepałem spodnie z piasku i odszedłem, a Uchiha nie ozwał się ani słowem.

„Kim jest dla ciebie Sai?” – dźwięczało mi cały czas w głowie, gdy wracałem do mieszkania.

-Pff, żebym to ja sam wiedział – szepnąłem i zaraz zmierzyłem wzrokiem okolicę, bojąc się, żeby znowu ktoś nie podsłuchał.



*Sai*

Najpiękniejsza jest miłość odwzajemniona, to pewne. A jaka jest moja? Odwzajemniona czy może wręcz przeciwnie? Bezwarunkowa czy może zobowiązująca? Jaka by była, gdybym odważył się o tym z nim porozmawiać? Pff. Gdybanie…

Odczytać prawidłowo jego postępowanie też nie jest łatwo. Mam nadzieję, że kiedyś będzie inaczej. Mam też świadomość, że jeśli nic nie zrobię, to może tak zostać.

Do tego, gdy przebywam z nim czuję się, jak w hipnozie. Jego osobowość jest magnetyzująca, niezdefiniowana, nie da się jej zaszufladkować. Raz jest skromny do przesady, raz zarozumiały jakby postradał rozum, innym razem bardzo opiekuńczy, to znów samolubny, jakby nie widział nić poza czubkiem własnego nosa. A z resztą…żeby to się na charakterze skończyło to by było dobrze. Jego wygląd onieśmiela niemal wszystkich. No, może za wyjątkiem Sasuke. On jest bardzo pewny siebie i własnego uroku osobistego.

A no właśnie. Od czasu, gdy przestał uganiać się za Uchihą, zaczął się dwuznacznie zachowywać. Raz mnie zwodził, dawał dziwną nadzieję, a raz tak spławiał, że aż mi w pięty poszło. Jednak, mogę stwierdzić ze spokojem, że nie bawi się mną, że to co robi na pewno nie jest grą. Czegoś takiego by nie zrobił.

Wiem jedno. Zostanę z nim, choćby nie wiem co. Bo nie umiałbym inaczej.

***

Chyba musiałem przysnąć, bo obudziłem się na dźwięk zapalanej zapalniczki. Otworzyłem oczy i zobaczyłem stojącego na balkonie Naruto. Czy on…

-Naruto! – podbiegłem do niego i wyrwałem mu papierosa z ręki. W ogóle nie wystraszył się mojej nagłej reakcji. – Oszalałeś?!

-Nic mi nie będzie – wyciągnął ostatniego z paczki. Machinalnie mu go odebrałem i upuściłem oba na płytki balkonowe, przydeptując je.

-Czy ten wysiłek, jaki włożyłeś w bieganie nic dla ciebie nie znaczy? – zmieniłem ton na nieco spokojniejszy. Uzumaki parę razy otwierał usta i kilka chwil potem już zamykał. Na jego twarzy zagościł wyjątkowo smutny uśmiech.

-A czy ja coś dla ciebie znaczę? – zapytał po kilku wahaniach. I mimo, że nie oblał się rumieńcem, z żalem opuścił balkon, nie czekając na moją odpowiedź.

Gdy był w progu, pomyślałem, że to ten moment. Serce zaczęło mi walić jak oszalałe na myśl o tym, co chciałem zrobić. Szybko chwyciłem go za rękę. Odwrócił się w moją stronę, przystanął i chyba nawet  nieznacznie się przybliżył. Ja cały czas biłem się z myślami. „Co teraz? Co powiedzieć?”

W tym strasznym amoku nie zauważyłem, że Naruto był jakieś parę centymetrów ode mnie. Widziałem jego pociągłe, smukłe rysy twarzy, błękitne, lśniące oczy, oprawione w gęste rzędy rzęs (kuso, jaka gadka xD), cerę wysmaganą przez strzeliste promienie słońca, dostarczane podczas treningów. Patrzył na mnie w skupieniu i zdenerwowaniu. Z takiej odległości potrafiłem nawet dostrzec, jak próbuje opanowywać delikatne drżenie szczęki, jakby od moich słów zależało całe jego życie.

A ja? Widząc ile to, co zaraz powiem dla niego znaczy, stchórzyłem. Oniemiałem od jego urody, odebrało mi mowę.

-Tak myślałem – rzekł i szybkim krokiem opuścił balkon, jakby w strachu, że znów spróbuję go zatrzymać.

***

Po tym wydarzeniu znienawidziłem siebie. Jak było można tak perfidnie stchórzyć? Byłem beznadziejny. Nie wiedziałem co go natchnęło, żeby zadać takie pytanie, ale to przecież byłą idealna okazja. Którą…zmarnowałem. A tyle razy obiecywałem sobie, że mu powie, że się odważę. A potem uniosę delikatnie podbródek, spojrzymy sobie głęboko w oczy i…a z resztą. Kogo ja oszukuję. Prędzej Sasuke zmądrzeje.

Wielkimi krokami zbliżała się planowana impreza Uchihy. I zamierzałem na nią pójść.

Tymczasem czekałem na Naruto, aż wróci z wieczornego treningu. Kolację miał już na stole, więc zasiadłem przed telewizorem.

Dochodziła 20.00. Uzumaki zaraz powinien wrócić. Na myśl o tym wezbrał się we mnie stres. Jakoś tak nagle zaczęły trząść mi się ręce. Świadomość, że zaraz tu będzie przyprawiała mnie o mdłości. Postanowiłem się czymś zająć, żeby o tym nie myśleć.
***
A teraz BŁAGAM. Piszcie, jak się podobało C;

piątek, 26 lipca 2013

HaruShin part.1

A więc moi drodzy. Przed wami kolejny - tym razem wymyślony - paring, napisany przez Temari i Ino. Liczymy na to, że będzie się podobać.

<Haruki>
          Mam już tego dosyć. Jedyne moje ukojenie to kolejne dawki, jakże cudownego"lekarstwa na życie", a raczej - na przeżycie. Czułem się często jak odmieniec i powodem tego nie było wcale moje uzależnienie. Od dawna zacząłem widzieć coś czego inni nie mogli.
           Po co tam wciąż chodzę? Czemu chcę ją zobaczyć, skoro nie mam nawet odwagi  podejść? Nie wiem. Może dlatego, że brakowało mi rodzicielskiej troski. JEJ nawet nie poznałem, a ojciec był alkoholikiem odkąd pamiętam, jednak i tak płakałem na jego pogrzebie jak głupi smarkacz. W ogóle nie obchodził go mój los, choć mi tak na nim zależało. Nie miałem nikogo innego gdy umarł. Zostałem sam. Wmawiałem sobie, że jestem beznadziejny i postanowiłem wtedy, że już nigdy nie będę okazywać uczuć. Nie zapłaczę, nie uśmiechnę się... szukałem takich miejsc, gdzie będę mógł przebywać w samotności, no i znalazłem. Opuszczona fabryka luster była dla mnie idealna. Przesiadywałem tak całe dnie, od rana do nocy. Wszystko byłoby spoko, gdyby nie fakt, że po mniej więcej tygodniu, zacząłem mieć, jak mi się wtedy wydawało omamy słuchowe. Najpierw były to tylko drobne szmery, lecz z czasem - niewyraźne głosy. Mimo to przychodziłem tam dalej. Pewnego dnia zobaczyłem w lustrze kobietę. Miała długie, lśniące, jasnobrązowe włosy. Stała tam i machała do mnie ręką. Gdy ją ujrzałem, nie cofnąłem się ani krok. Wiedziałem, że nie jest to normalne, ale tłumiłem w sobie każdy strach , tak, jak sobie obiecałem.
          Od tamtego dnia zawsze pojawiała się w jednym z luster. Ostatnio zaczęła nawoływać mnie, abym podszedł. Sam głos był bardzo miły i niewinny, ale odbijające się w całym budynku echo było nie do zniesienia. Jeszcze ani razu nie zbliżyłem się do tajemniczego odbicia nieznajomej.  
<Shin>
          - Shin! Umyj naczynia. Ja nie mam czasu, bo idę na spotkanie, Na razie - rzuciła moja matka i w pośpiechu wyszła z domu. W sumie żadna nowość. Nigdy jej nie było, dlatego w domu zawsze panowała cisza. Czy lubiłem ten brak hałasu? NIE. Po prostu się do niego przyzwyczaiłem... Nie miałem innego wyjścia. Niestety nie jestem samotnikiem z wyboru. Z resztą, kogo to obchodzi.
          Po godzinie leniwie wstałem z kompa i umyłem te pieprzone naczynia. "Tak na prawdę nie mam nic, nikogo nie interesuję, wyglądam za nadto przeciętnie. Hm... Wymarzone życie, nie ma co...". Ponownie zasiadłem przed ekranem kompa. Nawet nie widziałem co robić. W kółko klikałem to samo, krążąc bez celu po necie. Czasem myślałem by poczytać o tej mojej... Hm... Jak to określić? dziwnej mocy? Paranormalnych zdolnościach? No coś takiego. Zawsze jednak rezygnowałem z tego pomysłu, gdyż uważałem, że trzeba to ignorować, że to tylko dowodzi, jak bardzo niedorozwinięty jest mój mózg, jaki jestem beznadziejny. Normalny chłopak w moim wieku powinien mieć dużo przyjaciół, kogoś bliskiego, odpały, dużo się śmiać... A ja co? Jakieś totalne zero. W ogóle nie wiem co ze sobą zrobić. Najczęściej chodzę bez celu po domu, otwierając co pięć minut lodówkę lub szafki w kuchni. Zakupy z reguły robiłem ja. Matka dawała mi kasę i kazała pójść po potrzebne rzeczy do sklepu. Na wszystkie moje pytania odpowiadała "A ile potrzebujesz"? Nie ciągnąłem już dalszej rozmowy. Matka nawet nie spoglądała na mnie, wbijała swój wzrok w papiery. Ciągle pytała jakie kwoty mnie interesują.
          Mimo, że umiem odczytywać myśli i wspomnienia, nigdy nie udało mi się zobaczyć ojca w jej wyobraźni. Dziwnie się czuję, gdy tak zaglądam do głowy innym ludziom. Raz przeszywa mnie dreszcz, drugi raz ból, nienawiść, zazdrość smutek, ale czasem też troska, szczęście, miłość, ciepło. Nie lubię tego robić, lecz dziej się to bez mojej woli. Wystarczy bowiem, że przez przypadek dotknę tylko dłoń tej osoby, a wspomnienia same napływają.
<Haruki>
          Zastrzyk, łyk, TV, zjaranie, spanie, kac i tak na okrągło. No i może czasem dochodzi spacerek do fabryki. Pamiętam ten czas gdy zastanawiałem się... Kogo właściwie widzę w tym lustrze. Eh... Gdybym teraz miał wybór wolałbym nie wiedzieć. Ta wiedza przysparzała tylko więcej paranoidalności całej tej sytuacji. Za często sięgam po proszki. To znaczy... Nie wiem czy dużo częściej, ale na pewno w większych ilościach. Po prostu. Przynoszą mi ulgę więc czemu nie?
          Postanowiłem, że wybiorę się do tego opuszczonego budynku. Głównie dlatego, że prochy się skończyły, na piwo nie miałem ochoty, a jak jestem trzeźwy to nie wiem co mam ze sobą zrobić. Tak więc wyszedłem z mieszkania i powędrowałem wzdłuż długiej, zatłoczonej ulicy.
          Gdy już byłem na miejscu, rozglądałem się czy nikt nie idzie, ale nikogo nie było. Nikt się tu nie zapuszczał. Już miałem wchodzić gdy coś mnie zatrzymało.
- Coś dziwnego wisi w powietrzu - pomyślałem. - Panuje to jakaś gęstsza atmosfera - szepnąłem zastanawiając się nad sensem swojej wypowiedzi.
          Ostatecznie udałem się do środka. Siadłem na zakurzonej podłodze, w tym samym miejscu co zawsze. Oczywiście po paru minutach pojawiła się TA postać, co mnie wcale nie zdziwiło. Jak zwykle stała w miejscu i machała przyjaźnie ręką, uśmiechając się.
- Podejdź tu proszę - powiedziała, a mnie przeszły dreszcze. Nie dałem tego po sobie poznać. Pokręciłem przecząco głową i postanowiłem, że zapalę.
- Nie waż się! - rozległ się wrzask  z lustra, a kobieta prawie z niego wyszła.
          Wystraszyła mnie, więc cofnąłem się. Tak się zerwałem, że nie zauważyłem za mną fragmentów szkła. Jeden z nich wbił się w moją dłoń. Po chwili dotarło do mnie, że kobieta ponownie zaczęłam mówić.
- Myślisz, że jako matka pozwolę Ci na coś takiego? - echo rozległo się w budynku.
          Nie zdziwiły mnie je słowa. Już wcześniej domyślałem się, ze to moja rodzicielka.
- Halo! Jest tu ktoś?
          Już myślałem, że to duch mojej matki ponownie zacznie krzyczeć, jednak myliłem się. To był inny głos. Przeraziłem się, że ktoś wejdzie i odkryje moją kryjówkę. Wtedy w drzwiach zobaczyłem zarys dość drobnej, ale wysokiej postaci. Odwróciłem szybko wzroki i spojrzałem na krwawiącą dłoń. Słyszałem zbliżające się do mnie ciche, spokojne kroki.
- Wszystko w porządku? - zapytał dziwnym zamszowym głosem. Podniosłem wzrok i zobaczyłem jego przejętą twarz. Miał średniej długości lśniące, czarne włosy, które przysłaniały mu połowę twarzy. Po chwili jednak odgarnął je i ujrzałem jego wielkie, zielone oczy. Normalnie kocie! Pierwsze co odczułem to to, że nie pasuje do tego miejsca. Sprawiał wrażenie takiego... Delikatnego. Jakby zaraz miał się, jak porcelanowa filiżanka. trochę rozśmieszyła mnie jego uroda, gdy dostrzegłem niewyraźne piegi. Muszę przyznać, ze wyglądał uroczo. Kiedy ocknąłem się z przemyśleń dodał:
- Jestem Shin.
<Shin>
           W końcu wróciła łaskawie do domu. Zegar wskazywał godzinę 15.00. Pierwsze co zrobiła, to poszła do kuchni, zaparzyła kawę i włączyła laptopa. "Ta... Ledwie wróciła, a już ma zamiar pracować" myślałem przybity. Miałem jej za złe dlaczego jestem dla niej tak bardzo obojętny. W końcu jest moją matką, a ja jej synem do cholery. W ogóle się nie liczy z moimi uczuciami! 
- Jak długo będziesz mi kazała na siebie czekać?! - krzyknąłem na cały dom ile tylko miałem siły w płucach. - Masz mnie totalnie w dupie, zawsze! Nie rozumiesz, że czasem Cię potrzebuję? Chcę, żebyś się mną choć na chwilę zainteresowała, a ty tylko praca i praca... Mam tego dosyć! - wciąż wrzeszczałem wściekły. Ona patrzyłam na mnie ze zdziwieniem. Chyba nie rozumiała o co mi chodzi.
- Słucham? To ja haruję całymi dniami, żeby tobie było dobrze a ty takie sceny odwalasz!  
- A może ja tego wszystkiego nie potrzebuję. Dość, że nie mam ojca, to jeszcze ciebie za  chwilę nie będzie. Czy ja proszę o tak wiele? - zapytałem z nadzieją, że jednak pomimo tej jej skorupy,  uświadomi sobie, że praca to nie wszystko, lecz matka odwróciła się plecami do mnie i zabrała się za swoje obowiązki. W tym momencie mnie wcięło, zachciało mi się ryczeć. Wybiegłem z domu, lecz nie uroniłem ani jednej łzy. Nie wato było. 
          Chodziłem bez celu ulicami Tokio. Obiecałem sobie, że jeśli skończę osiemnastkę, pierwsze co zrobię to wyprowadzę się od mojej jakże kochającej mamusi, która ma mnie  głęboko w poważaniu. Po około pół godzinie bezsensownego łażenia, trafiłem do starej fabryki luster. Była chyba opuszczona, bo swym wyglądem zewnętrznym na pewno nie przyciągała. Uznałem, że to będzie idealne miejsce, na spędzenie kilku godzin poza domem. Powoli ruszyłem w jej kierunku, mijając wysokie chaszcze, a po chwili znalazłem się w dużym pomieszczeniu pełnym luster. Każde z nich było inne, jednak miały wspólną cechę - pełne kurzu. "Czyli nikogo tu nie było od dawna" pomyślałem i już miałem  pójść dalej,  kiedy usłyszałem tuczące się szkło. W pierwszym momencie miałem ochotę uciec stamtąd, przeszły mnie dreszcze, jednak nogi pozostały w miejscu. Cały strach prysnął w ciągu sekundy jak bańka mydlana. To było bardzo dziwne. Ruszyłem w stronę dochodzących dźwięków. Mądrze, prawda? Zamiast uciekać jak najszybciej stamtąd, bo w końcu nie wiadomo kto tam może być, to ja idę sobie z ciekawości jakby nigdy nic. Logika...
          Stanąłem w drzwiach, prowadzących do kolejnego pomieszczenia. Zobaczyłem tam chłopaka, kucającego i trzymającego się za krwawiącą dłoń. Miał ciemne włosy i czekoladowe oczy, które przysłaniała lekko, opadająca na czoło grzywka.Był drobny tak jak ja, choć nie wysoki. Bez zastanowienia powoli podszedłem do niego. Wiedziałem już kto był sprawcą tego całego hałasu.
 - Wszystko w porządku? - spytałem powoli. Brunet spojrzał niepewnie na mnie i lekko pokiwał głową. Uśmiechnąłem się do niego, po czym przedstawiłem się. 
- Jestem Shin.
- Haruki - odpowiedział nie śmiało. Wyciągnąłem z kieszeni chusteczkę i podałem mu ją, aby przyłożył ją do krwawiącej ręki. Gdy to zrobiłem zobaczyłem na ziemi niedopalonego papierosa.  
- Wiesz, że to nie zdrowe - stwierdziłem. Haruki tylko westchnął głęboko na moje słowa. 
- Czasem po prostu muszę... Wiesz, trudna sytuacja rodzinna.
<Haruki>
          "A raczej brak tej rodziny" przeszło mi przez myśl. 
- Coś o tym wiem - powiedział nadal z lekkim "bananem" na twarzy. Wtedy moja skaleczona ręka dała się we znaki. Syknąłem cicho, gdy poczułem pieczenie. 
- Chyba trzeba to opatrzyć - stwierdził po chwili, widząc moją minę. 
- Chyba masz rację. 
Razem z Shin' em udaliśmy się do mojego mieszkania. Może to głupie zapraszać do siebie kompletnie nie znaną osobę, jednak wydaję mi się, że nadajemy na tych samych falach. Do domu nie mieliśmy daleko, choć martwiło mnie jak zareaguje na bałagan panujący w mieszkaniu. Nie sprzątałem tam od... Nawet nie wiem odkąd. Rozmawialiśmy przez całą drogę. Dowiedziałem się o jego sytuacji w domu. Może nie była ona najlepsza, jednak uważałem, że powinien się cieszyć, że przynajmniej ma mamę, a nie jak ja... Zupełnie sam. Po tym jak doszliśmy do domu i staliśmy pod drzwiami, próbowałem wyciągnąć klucze. Z jednej strony nie chciałem się z nim rozstawać, choć z drugiej wolałem, żeby tam nie wchodził. 
- Muszę cię uprzedzić, że mam tam straszny bałagan i... - tu zawahałem się na chwilę. - Może lepiej, żebyś tam nie wchodził.   
          Shin zaśmiał się tylko. 
- Otwieraj, nie marudź - powiedział, a ja powoli nacisnąłem klamkę. Wziąłem głęboki oddech i otworzyłem wrota do mego "raju".
<Shin>
          Haruki uprzedzał mnie, że w jego niewielkim mieszkaniu nie jest za czysto, jednak tego się nie spodziewałem. Porozwalane ubrania, resztki jedzenia, nie wspominając o zapachu dymu papierosowego. Zakrztusiłem się biorąc oddech. Nie wyobrażałbym sobie mieszkać w takim - lekko mówiąc - syfie. 
- Uprzedzałem - westchnął widząc moją minę, a po chwili znów zasyczał z bólu. 
- Może zajmę się już tym, co?
Pokiwał głową i skierował się do "salonu". Poszedłem w jego ślady. Usiadłem obok na kanapie i chwyciłem jego małą, delikatną jak kwiat dłoń. Starałem się skupić na wyciąganiu szkła, lecz gdy go dotykałem jego wspomnienia napływały do mojej głowy. Zobaczyłem kobietę stojącą w lustrze. Tym samym, który dziś widziałem w pomieszczeniu, gdzie znalazłem Haruki' ego. Uśmiechała się do niego przyjaźnie i machała cały czas, nawołując aby do niej podszedł. Jednak nigdy tego nie zrobił, bał się. Widziałem to po jego twarzy. Kolejna wizja skupiała się wokół jego ojca - alkoholika. Widok zalanego mężczyzny z płaczącym nad nim małym chłopcem przyprawiała mnie o dreszcze. Ostatecznie historia z nim zakończyła się pogrzebem. Później w mojej głowie pojawiła się ponownie ta sama kobieta. Kolejny raz w lustrze... Kolejny raz Haruki wpatrywał się w nią, jednak nie podchodził. 
- Ałł... - jęknął, tym samym wybił mnie z przemyśleń. - To boli.
- Ee... Przepraszam.
          Ponownie zabrałem się za wyciąganie szkła z jego dłoni, choć tym razem starając się nie zważać na jego wspomnienia. Słyszałem jak wydaje z siebie ciche odgłosy, starając się jak najbardziej je wyciszyć. 
- Już prawie skończyłem - pocieszałem go. Kiwnął odważnie głową dając mi do zrozumienia, że wcale go już to nie boli i nie rusza, jednak ja wiedziałem swoje. 
- Gotowe.
- Dzięki - powiedział po skończonym zabiegu. 
- Może pomóc ci w sprzątaniu, co? - spytałem zerkając na otaczający mnie nieład. Haruki lekko się chyba speszył gdy to usłyszał. 
- Na prawdę pomożesz mi? - spytał z fałszywą nadzieją w głosie. Zdawałem sobie sprawę z tego, że nie uśmiecha mu się sprzątać, jednak chciałem go lepiej poznać. Wydawał się być taki delikatny i malutki na tym wielkim świecie. Chciałem mu pomóc przezwyciężyć nałóg, jakoś się z tego wykaraskać.   
- Jasne, jeśli tylko chcesz. 
- To chodźmy.
          Po tym jak zdezynfekowałem mu ranę i zabandażowałem ją zabrałem się za sprzątanie. Wyrzuciłem resztki jedzenia, schowałem ubrania do szafy, powycierałem kurze, a mieszkanie nabierało coraz więcej blasku, lecz gdy dotarłem do kuchni, na stole leżało coś, co nigdy nie powinno się tam znaleźć. Wziąłem do ręki niewielką, przeźroczystą paczuszkę z białym proszkiem w środku. "Vibovit to to nie jest" powiedziałem sam do siebie. Zacząłem sobie uzmysławiać jak bardzo ten chłopak cierpi skoro sięga po papierosy, narkotyki i założę się, że do tego wszystkiego dochodzi jeszcze alkohol. Postanowiłem, że za wszelką cenę zrobię wszystko aby z tego wyszedł. Poczułem do niego pewną więź, której nie chcę przerywać. Wtedy usłyszałem jego kroki zmierzające do kuchni. 
- Skończyłem mycie... - nie dokończył ponieważ odwróciłem się w jego stronę i pomachałem przed nosem małym opakowaniem z proszkiem.
- Po co ci to?
- Ty nic nie rozumiesz, nie wiesz jak to jest... 
- To może mi powiesz?
Haruki schował twarz w dłoniach i zaczął powoli opowiadać, coś co ja wiedziałem od kilku minut.
- Mojej mamy nie pamiętam... Ojciec pił odkąd się urodziłem, aż w końcu umarł... Jak ja mogłem sobie z tym wszystkim poradzić? Sam? Czy ty zdajesz sobie sprawę jak bardzo było mi ciężko? NIE! Bo ty nigdy nie byłeś zdany całkiem na siebie, mimo, że z twoją matką nie układa się najlepiej, to jednak miałeś kogoś obok. 
- Haruki... Wiem jak ci było ciężko, ponieważ to widziałem, lecz muszę cie uświadomić, że mimo tego, że mam matkę, nie jest mi wcale łatwiej niż tobie. Może wręcz przeciwnie... 
- Przeciwnie? Niby jak? 
- Świadomość tego, że masz teoretycznie najbliższą ci osobę pod słońcem, która nie liczy się z tobą w żadnym calu jest przytłaczająca. Ona nigdy nie widziała we mnie syna. Zawsze byłem przeszkodą na drodze do jej wspaniałej kariery. Szczerze mówiąc, to wolałbym, żeby jej nie było...
- Przestań! Nie mogę cię już dłużej słuchać! - wrzasnął i wybiegł ze łzami w oczach na balkon. "Nic nie rozumie" westchnąłem i poszedłem za nim.
<Haruki>
          Dlaczego nikt nie może zrozumieć mojego cierpienia? Myślałem, że chociaż Shin jest inny, ale okazało się być inaczej. 
          Łzy spływały po moich policzkach. Opierałem się o barierkę i rozmyślałem jak bardzo się myli. Nie ma prawa mówić, że jest mu ciężej skoro nigdy nie był w mojej sytuacji.
- Przepraszam - usłyszałem po chwili. - Nie powinienem był...
Podszedł do mnie i przytulił mocno. W pierwszym momencie moje ciało drgnęło. Nie pamiętam, żeby mnie ktokolwiek przytulał. Mimo całej złości, którą jeszcze przed chwilą obdarzałem Shin' a, wszystko zniknęło. Cała nienawiść, rozczarowanie, smutek... Wszystkie złe emocje odeszły w niepamięć. 
           Jego głowa spoczywała na moim ramieniu, a ręce oplatały w pasie. Trwaliśmy tak jeszcze przez kilka sekund, kiedy poczułem na szyi dotyk jego jasnych, niewielkich ust. Przemieszczał się coraz wyżej i wyżej, aż w końcu poczułem jak nasze twarze stykają się ze sobą. Bałem się tego, jednak było mi tak ciepło na sercu. Czułem, że jestem dla kogoś ważny. Shin przybliżał się do mnie coraz bliżej i bliżej. Nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Zobaczyłem jak zamyka swoje cudowne, zielone oczy. Zanim ja zdążyłem zrobić to samo, on pocałował mnie. Robił to powoli, czule, z pasją. Jeszcze nigdy w życiu nie byłem tak szczęśliwy. Wiedziałem, że nasze spotkanie nie było zwykłym przypadkiem.

***
Tak się prezentuje pierwsza część. Niestety, jeśteśmy trochę zawalone innymi opo, więc nie wiadomo, kiedy pojawi się kolejna część ;c
          

czwartek, 25 lipca 2013

NaruSai part.1

Jest to drugi mój najdłuższy paring, więc możecie spodziewać się w następnych dniach, kolejnych części. Co do zamówienia NejiGaa, to postaram się go zrealizować w miarę szybko. Miłego czytania :3
***

*Naruto*

-Naruto, już po szóstej. Wstawaj – z cudownych objęć snu, wyrwał mnie delikatny dotyk Sai ’a. Mimo, że nigdy nie budził mnie gwałtownie, ani myślałem o wstawaniu. Mruknąłem tylko jakieś nieartykułowane dźwięki i dalej udałem się w słodka krainę snu. Słyszałem tylko ciche krzątanie mojego przyjaciela, które w ogóle mi nie przeszkadzało.

Jakieś 2 minuty później (tak mi się zdawało, że były to zaledwie 2 minuty) znów poczułem, że ktoś dotyka mojego ramienia.

-Naruto, zaraz będzie siódma – głos wydawał się być mocno zaniepokojony.

Z szybkością, której kompletnie się nie spodziewałem w takim przedziale dnia, jednym, sprawnym ruchem, ściągnąłem z siebie kołdrę i sekundę później stałem już koło łóżka, zdezorientowany. Patrzyłem oczyma przepełnionymi zdziwieniem na chichoczącego  Sai ‘a.

-Cieszę się, że wstałeś. Na stole masz śniadanie – mówił w pełni spokojnie.

Teraz dopiero mój wzrok powędrował w stronę zegara na ścianie. Ygh…była 6.05. Chłopak chyba to zauważył, bo zaczął się usprawiedliwiać.

-Przepraszam, że cię okłamałem, ale inaczej byś nie wstał.

Bez słowa siadłem do śniadania, przygotowanego przez mojego przyjaciela. Jadłem wpatrując się w podłogę, nie myśląc o niczym. A milczeniu udałem się do łazienki, wychodząc złapałem jeszcze mp3 i zawołałem do sprzątającego po posiłku Sai ‘a:

-Wychodzę!

-Dobrze, dobrze. Miłego treningu – odpowiedział pogodnie, a ja tradycyjnie skręciłem w drugą uliczkę po prawej i po chwili byłem już nad brzegiem plaży.

To było moje ulubione miejsce do biegania. Nigdy nie nudziła mi się ta trasa. Lubiłem patrzyć na głębię wody i na blask wschodzącego lub zachodzącego słońca. Do tego o tej porze nie było tu żywej duszy. To był mój wymarzony świat.

Biegnąc tak i rozglądając się wokół, dostrzegłem przywianego tam chyba przypadkowo Kibę. Zakląłem pod nosem, ale postanowiłem się przywitać, choć wiedziałem co zaraz się zacznie.

-Witaj Inuzuka – powiedziałem raczej neutralnym tonem. On już miał wsiadać do auta, ale słysząc mój głos obrócił się.

-O, witaj nasz Lisie – oparł z lekko złośliwym uśmieszkiem na twarzy. Postanowiłem nie zwracać na to uwagi.

-Jedziesz do pracy? – spytałem mimo docinek.

-Tak. Niedawno zacząłem pracę jako asystent weterynarza w pobliskiej przychodni dla zwierząt.

A ty co, nasz pomarańczowy zwierzu? Ciągle biegasz? – spytał, a przez jego twarz przebiegł wyraz uznania. Trwał on zaledwie ułamek sekundy i znów zagościł ten sam uśmiech.

-Tak. Chciałbym się dostać do kadry narodowej.

-No tak, tak. Wiem. „Naruto Uzumaki w kadrze narodowej Japonii”. To brzmi dumnie – uśmiechnął się już bardziej przyjaźnie. – W takim razie nie przeszkadzam w treningu. Do zobaczenia – dodał wsiadając do samochodu.

-Na razie – odpowiedziałem i ruszyłem dalej.

Wiedziałem, że Kiba lubi zwierzęta, ale za cholerę nie mogłem odgadnąć w czym przypominam mu Lisa. Gdy byliśmy mali, zdarzyło mu się tak na mnie zawołać i zostało tak do dzisiaj. Dłużej nie zamierzałem się w tą rozkminę zagłębiać. W końcu, każdy ma choć trochę zrytą banię.

Przebiegłem koło pewnej pary trzymającej się za ręce i jakby zagłębiłem się w inny rozdział mojego życia. Mianowicie moje relacje z Sai ’em.  Kim on jest dla mnie? Kim ja jestem dla niego? Tej dziwnej więzi między nami nie byłem w stanie od jakiegoś czasu w żaden sposób określić.

Wszystko przez ten niefortunny pocałunek parę lat temu. Co to w ogóle miało być? Sam nie jestem pewien. Najgorsze jest to, że d tej pory nie wiem, czy tego żałuję. Nie potrafię tego powiedzieć. Sami sobie to wszystko utrudniamy. Do tego Sai jest tak nieśmiały, że udaję jakby nic się nie wydarzyło. I czuje się z tym jakoś dziwnie. Już chyba wolałbym, żeby na mnie nakrzyczał. Żeby powiedział, że chce czegoś więcej. Najwyżej odmówiłbym, ale przynajmniej sprawa byłaby jasna.

Ale jest jeszcze coś. Czy faktycznie bym odmówił? Nie mam najmniejszego pojęcia jakbym się zachował, co bym zrobił. Ciekaw jestem jeszcze, co on o tym wszystkim sądzi. Jeśli on nie zamierza nic zrobić, to ja też nie. Jestem w końcu sportowcem, więc czy miałbym czas na związki? Pff, raczej wątpię.

Lekko zdyszany biegłem już  z powrotem do naszego mieszkania. „No właśnie. Jeszcze mieszkamy razem” – uzmysłowiłem sobie nagle. On codziennie przygotowuje mi posiłki, dba o moje treningi i kondycję. Pieniądze przysyła mu brat. Powiedział mu kiedyś, że jeśli Sai robi to, co lubi, to wcale nie musi iść do pracy. On zadeklarował, że zadba o wszystko, byle by jego podopieczny miał wspaniałe wspomnienia. Hmm, to też w sumie trochę dziwne, ale nic mi do tego.

-Wróciłem! – zawołałem, naciskając klamkę.

-Czy ty zdajesz sobie sprawę, która jest godzina? Zwykle biegasz do siódmej, a teraz jest prawie ósma. Nie możesz się tak przeforsowywać – podbiegł do mnie zatroskany Sai. „Zawsze taki był i tylko ja tego nie zauważyłem?” – pomyślałem, a głośno odrzekłem:

-Prze-przepraszam. Straciłem poczucie czasu. Już w porządku? – spytałem zaglądając mu nieco głębiej w oczy, a on  momentalnie się speszył. Czasem lubiłem go tak zawstydzać. Chciało mi się śmiać za każdym razem gdy nieśmiało uciekał spojrzeniem, zaczynał patrzeć ze spuszczoną głową na swoje buty, albo gdy na jego bladej, porcelanowej twarzy, malował się purpurowy rumieniec. Zauważyłęm też, że jakiś czas temu, Sai domyślił się, że robię to celowo. Wówczas jakby trochę się zezłościł, że robię to umyślnie. Jego zawstydzenie kotłowało się ze złością. A gdy spróbował to ukryć, zmieszał się tak zabawnie, że niemal wybuchnąłem śmiechem. Bez wątpienia lubiłem go. Nieśmiały, w słowach nie najlepszy, ale w czynach nie miał sobie równych. No bo kto by wytrzymał z kimś takim jak ja? Kto chciałby co dzień zrywać się o świcie, a potem jeszcze budzić takiego śpiocha?

No nic, wszedłem pod prysznic i powoli odkręciłem wodę. Nie wiem czemu akurat wtedy, ale nasunął mi się wtedy kolejny wniosek. Przecież gdyby nie mój Sai, byłbym samotny i wiecznie smutny. Do tego pewnie nie zaszedłbym tak daleko z tym moim bieganiem. To wszystko dzięki niemu.

Po wyjściu z łazienki, rozpierała mnie radość i szczęście. Byłem mu bardzo wdzięczny za to co robi. No ale jak mogłem mu to pokazać? Jakoś tak nagle naszła mnie ochota na uściskanie go z całej siły, no ale…przecież nie zrobię tego.

Wszedłem do salonu, gdzie oglądał on telewizję i siadłem koło niego na sofie.

-A właśnie – coś sobie przypomniał. – Dzwonił Sasuke. Robi jakąś imprezę i pyta, czy do niego wpadniemy.

„Nie chcę iść do tej dziewczynki! Chcę tu siedzieć razem z tobą, popijać herbatę, oglądać programy telewizyjne, przy których będę cię rozśmieszał i będę się napawał twoim szczerym uśmiechem!” – myśli krzyczały w mojej głowie.

-Nigdzie nie idę – odparłem oschle.

-Jak to? Myślałem, że lubisz towarzystwo Uchihy. A może jesteś chory?

„…lubisz towarzystwo Uchihy”. Zakląłem w myślach. Faktycznie, kiedyś mi na nim bardziej zależało. Gdy sobie przypomniałem ten czas, gdy zanim szalałem, w mojej głowie ukazała się smutna sylwetka Sai ‘a, który cały czas patrzył z boku. Odgoniłem szybko z myśli tę wizję i powiedziałem jeszcze bardziej rozdrażniony:

-Nic mi nie jest, ale nigdzie się nie wybieram – rzekłem znów spoglądając na jego zaniepokojona twarz. Ku mojemu zdziwieniu, nie uciekł wzrokiem. Patrzyliśmy  sobie w oczy, dopóki się nie odezwał:

-Dobrze – dopowiedział. W jego głosie brzmiała taka pewność siebie, jakiej jeszcze nigdy u niego nie widziałem. Nie była to satysfakcja czy jakiś złośliwy uśmiech, tylko pewny, stanowczy ton. Gdy to dostrzegłem, poczułem się tak nieswojo, że tym razem, to ja wyjątkowo uciekłem spojrzeniem.

Kiedy swój wzrok wbiłem w stojący przed nami stolik, dało się słyszeć coś w rodzaju prychnięcia, jakiś krótki śmiech. Taki sam, jaki prezentowałem ja, gdy udało mi się wywołać rumieniec u Sai ‘a. Tylko że mój był jakby bardziej dumny, dało się wyłapać tą wyniosłość po zwycięstwie. U niego raczej nie było słychać czerpania  z tej sposobności jakiejś szczególnej satysfakcji. Nie odważyłem się teraz na niego spojrzeć.

-Jeśli nie chcesz tam iść, to spoko. Ja tam pójdę.
***
Nie zapowiada się szczególnie, ale obiecuję, że akcja się rozwinie XD BŁAGAM O KOMENTY c; 

sobota, 13 lipca 2013

Art nr.2

Tym razem mam dla was portrety dwóch chłopaków. Są oni bohaterami kolejnego opo Ino i mojego. Rysunki są mojego autorstwa i są stworzone na podstawie opisów ich wyglądu wziętego z opo, ale oczywiście to jest tylko propozycja ich przedstawienia C;
 Mają oni na imię Shin i Haruki :3

OGŁOSZENIA PARAFIALNE!
Chciałam tylko poinformować, że przez jakieś najbliższe 2 tygodnie na blogu nie będą się pojawiać kolejne posty, gdyż adminki są na wakacjach C;


czwartek, 11 lipca 2013

Itachi x Nagato

To jest cały Oneshot, więc nie jest jakiś długi. Jednak poryczałam się niezmiernie, gdy pisałam zakończenie, więc zapraszam do czytania i proszę o komentarze C:

***

„ No i czas się wstawać. Co mam dzisiaj robić? Pff…pewnie i tak cały dzień przesiedzę przed telewizorem, wlepiając wzrok w postacie, których los ani trochę mnie nie interesuję. Zrobię sobie ze 2 litry herbaty, okryję się kocem i będę zmulać. Czyli w sumie moja codzienność od…czasu jego śmierci. Czyli jakieś 2 lata.”

Myślałem tak leżąc rano w łóżku. Po 20 minutach jakoś się zebrałem. Kiedy już się trochę ogarnąłem, wyłożyłem się na sofie, trzymając w ręce pilot, przeskakiwałem na coraz to kolejne kanały, popijając herbatę.

Nagle niespodziewanie zadzwonił telefon. „Oho, pewnie Sasuke” – pomyślałem. Młody Uchiha dzwonił czasem, żebyśmy się gdzieś wyrwali. Zwykle chodziliśmy w czwórkę. Znaczy…teraz to już w trójkę. Ja, młody i jego partner – Naruto.

 - Halo? – podniosłem słuchawkę.

 - Siema, tu Deidara. Słuchaj, Nagato…mam sprawę. Idę z Sasori'm i Kisame do kina. I jak widzisz…jest nie do pary. Może chciałbyś się wybrać z nami?

 -Hymm… nie dzięki, zajęty jestem. Nara – burknąłem i odłożyłem telefon.

Co to w ogóle miało być? Przecież Kisame swego czasu bajerował z moim Itachim… A teraz co? Miałbym mu towarzyszyć, podczas gdy Sasori z Deidarą będą się migdalić? Nie. Nie dałbym rady, popsułbym im wyjście.

Tak więc wróciłem na moją kanapę, ale jakoś nie mogłem usiedzieć. Zdenerwował mnie ten telefon. A do tego rozdrapał i powiększył moją dziurę w sercu.

Rzuciłem zwinięty niedbale koc w kąt i niespodziewanie wstałem. Podszedłem do parapetu i otwarłem okno na oścież. W twarz buchnął mi jeszcze lekko zimny, nieprzyjemny wiosenny wiatr.

I wtedy zobaczyłem na niebie pokrytym gromadą śnieżnobiałych chmur czarnego ptaka. Po chwili jego krążenia i latania kilkadziesiąt metrów nad ziemią, ów zwierzę obniżyło loty i w sekundzie znalazło się na moim parapecie. Teraz dostrzegłem, że był to kruk.

W każdym razie, czarne stworzenie mocno mnie zdziwiło. W ogóle się mnie nie bało! Co prawda, z początku nie dotykałem go, ale moje wymachiwanie rękoma ani trochę go nie przejęło. W końcu jednak odważyłem się pogłaskać delikatnie opuszkami palców jego czarne niczym węgiel, lśniące upierzenie. W momencie, w którym to zrobiłem, poczułem się…jakbym był delikatnie porażony prądem, zelektryzowany. No, coś takiego. Nie umiałbym tego wyrazić słowami, a później przeszedł mnie dreszcz. Oczy tego ptaka, miękkość jego piór…jakbym je już kiedyś widział, jakbym ich już dotykał. Nie wiem czemu, nie odgoniłem zwierzęcia. Przyniosłem z kuchni jakieś ziarna i okruchy chleba. Stworzenie w miarę szybko pochłonęło pożywienie i zaczęło się we mnie wpatrywać z wielką uwagą. Przechylił głowę lekko w bok, więc nie wiedząc czemu, uczyniłem to samo. Spoglądnąłem na niego równie badawczo, co on na mnie.

 -Wiem, że to idiotycznie zabrzmi, ale przypominasz mi Itachi'ego – wypowiadałem te słowa i zdałem sobie sprawę, że samo gadanie do kruka jest już głupie. Wówczas poczułem przyjemny podmuch wiatru, który mnie otulił, tak jak dawniej… ramiona Itachi'ego.

I znowu wszystko do mnie wróciło. Te wszystkie wspomnienia. Te wszystkie chwile spędzone razem, to jak na mnie spoglądał, jak zakładał mi włosy za ucho, jak cmokał mnie w policzek, jak trzymał mnie za rękę, jak tonąłem w jego ramionach. I znowu mnie to przerosło…

Zamknąłem szybko okno, zasunąłem firankę i rzuciłem się na łóżko. Nie płakałem. Przynajmniej nie chciałem, bo gdybym zaczął, to już po mnie. Rozkleiłbym się na maksa.

„Myślę, ze nie chciałbyś mnie widzieć w takim stanie” – pomyślałem, zwracając się do mojego ukochanego, jak gdyby miał to usłyszeć. Wstałem powoli i zacząłem kaszleć. Pomyślałem, że może dopadło mnie jakieś przeziębienie. Ale w sumie… jakie to miało znaczenie. I tak nie wychodziłem z domu. Ale potrzebowałem z kimś pogadać. Ta cisza przeszywająca kąty mojego mieszkania była chwilami do bólu ogłuszająca. Więc postanowiłem, że zaproszę Naruto i Sasuke do mnie. Zrobię popcorn i możemy coż obejrzeć, albo po prostu pogadać.

 -Ohayo, młody – powiedziałem, dzwoniąc do Sasuke.

 -Tak się składa, że tu Naruto – zaśmiał się Uzumaki.

 -O, sorry – uśmiechnąłem się. – Mam dla was propozycję. Macie jakieś plany na popołudnie?

 -Sasuuuke! – krzyknął blondyn. – Zaplanowałeś coś na dzisiaj? – spytał. - Nie, nic nie mamy w planach – odparł po chwili.

 -To może wpadlibyście do mnie? Pogadamy, możemy coś obejrzeć.

 -Spoko, w sumie, dawno się nie widzieliśmy. Chętnie przyjdziemy.

 -Dobrze – odpowiedziałem w pełni usatysfakcjonowany. – Więc czekam, na razie – dodałem i odłożyłem słuchawkę.

Po tej rozmowie chodziłem po domu, szczerząc się sam do siebie. Cieszyłem się na spotkanie z nimi. Choć czasami… jak widzę młodego, to przypomina mi się Itachi. Najpierw mi smutno, że nie ma go koło mnie, ale zaraz potem już rozchmurzam się, bo przynajmniej mogę patrzeć na jego brata, którego tak kochał. Dlatego tak lubię towarzystwo Sasuke. Czuję wtedy część mojego ukochanego. A z Naruto lubię porozmawiać. To bardzo mądry chłopak. Trwa w swoich przekonaniach, dąży do marzeń… imponuje mi ty, że jego wiara jest nieugięta i dlatego tak dużo osób mu ufa.

Jakoś przesiedziałem na sofie, kiedy w końcu usłyszałem dzwonek do drzwi. Z radości aż podskoczyłem i podbiegłem do drzwi. W progu stali Naruto z Sasuke z pełnym ekwipunkiem.

 - Przynieśliśmy trochę żarcia! – zawołali równocześnie, śmiejąc się przy tym.

Kiedy weszli do środka, poczułem, że ich radość i pogodność rozpromieniły szare kąty wszystkich pomieszczeń. Byli tacy charyzmatyczni, potrzebowałem tego. Biło od nich takie ciepło i troska.

 - Wiesz co, Nagato, stwierdziliśmy obaj, że tak długo się nie widzieliśmy, że nie będziemy teraz wgapiać się w jakiś film. Pogadajmy! – oznajmił Uzumaki.

Nic nie odpowiedziałem. Uśmiechnąłem się tylko i pokiwałem głową.

 - No właśnie, właśnie – potwierdził Sasuke, siadając blisko blondyna na sofie. – Powiedz, znalazłeś już sobie kogoś?

 - N-nie… - odpowiedziałem nieśmiało. – Jakoś tak nie było okazji…

 - BO nie chcesz, żeby była – powiedział Naruto po chwili namysłu. – Tak bardzo tęsknisz za Itachi'm, że nie myślisz w ogóle o kimś innym. Potrafisz tylko wspominać wasze wspólne chwile. Zapewniam cię, że Itachi się cieszy z tego, że o nim pamiętasz, za to na pewno nie raduje go fakt, że nie masz kogoś bliskiego, że tkwisz tutaj sam od 2 lat. Nie pomyślałeś o tym?

Nie zastanawiałem się nad tym kompletnie. Ale tego się spodziewałem po Naruto. Potrafił wyciągnąć wiele mądrych wniosków i często otwierał mi oczy. 

 -Mnie też go brak – wtrącił Sasuke. – Zwłaszcza, że gdyby nie Naruto, dalej obwiniałbym się, że nie dałem rady mu wtedy pomóc…że…zemdlałem w tym samochodzie i obudziłem się dopiero w szpitalu. Nie mogłem sobie odpuścić, że tam, w tym samochodzie, zginął mój brat. Nie pomogłem mu, zemdlałem i wyszedłem po tygodniu bez najmniejszego szwanku, a on tam poświęcił życie. Jedyne co z tego wypadku pamiętam to uderzenie w drzewo i to, że brat przytulił mnie do siebie, by mnie ochronić przed fragmentami pękającej szyby i przed zmiażdżeniem. Potem…zamknęły mi się oczy i nie dałem rady już podnieść powiek…

„No tak. Młodemu też przecież nie było łatwo” – pomyślałem i doszedłem do wniosku, że choć jestem od niego starszy to i tak zachowuje się jak szczeniak. I znowu wyszło na to, że miałem dobre intencje, a źle robiłem…

 -I tak jakaś część mojego serca należeć będzie tylko do Itachi'ego – odrzekłem dość krótko w porównaniu do ich wypowiedzi. Mówiąc to, trzymałem dłoń na klatce piersiowej i kiedy wypowiedziałem ostatnie słowo, mimowolnie pochyliłem się do przodku, ścisnąłem fragment koszulki. Oczy zaszły mi łzami, ale przełknąłem spokojnie ślinę i z uporem maniaka postanowiłem, że się nie rozpłaczę.

Do końca ich wizyty gadaliśmy już o czymś innym i śmialiśmy się dużo.

Kiedy wyszli otworzyłem okno i już po chwili przyleciał kruk. Jak zawsze wlepiał we mnie swe czarne oczy, niczym dwa, małe guziki, a jego pióra połyskiwały w blasku księżyca.

 - Mam do ciebie prośbę – rzekłem do niego, głaszcząc go po główce. Przekrzywił ją tylko i wydawało mi się, że mnie rozumie, że słucha. – Gdy wzbijesz się tam wysoko…powiedz Itachi'emu, że jestem szczęśliwy tu na Ziemi. Że mimo jego nieobecności daję radę i z uśmiechem na twarzy wspominam wszystkie nasze wspólne chwile – powiedziałem, a gdy ptak ujrzał mój uśmiech, przeleciał koło mojego ramienia, wpadając mi do pokoju.

Trochę się przeraziłem i za bardzo nie wiedziałem co zrobić, gdy usadowił się na moim łóżku. Nie chciałem go wypędzać, poza tym i tak by się mnie nie wystraszył. Siadłem więc koło niego. Zamknąłem oczy i przypomniały mi się, jak Itachi mnie obejmował. Nie wiem, czemu akurat w takiej chwili o tym pomyślałem, ale obecność stworzenia w ogóle mi nie przeszkadzała.

 -Nagato…Nagato, mówię do ciebie – ktoś szepnął mi wprost do ucha. Bałem się otworzyć oczy. Kiedy jednak odważyłem się to zrobić, ujrzałem na miejscu czarnego kruka…mojego Itachiego. Odskoczyłem jak poparzony do ściany.

 -Skąd, jak…kim, czemu – wylatywały z moich ust pojedyncze słowa. Zaś Uchiha podniósł się z łóżka i ręką zasłonił mi usta.

 -Nie mogłem znieść, że utknąłeś w jednym momencie życia. Oczywiście cieszyłem się, że obserwowałem, jak wspominasz mnie, ale jednocześnie…pękało mi serce, gdy zdawałem sobie sprawę, że nie masz nikogo bliskiego, że nie masz koło siebie wsparcia. Objawiałem ci się w postaci kruka, bo tylko z nim rozmawiałeś. I stoję tu koło ciebie, trzymam cię za rękę, tulę cię do siebie, bo w końcu uśmiechnąłeś się na wspomnienie o mnie. Dawniej tylko płakałeś a ja czułem, że byłem jakimś piętnem, a nie czymś dobrym, skoro wciąż ciekły ci łzy z oczu – powiedział i mnie pocałował. Ja już nic nie rozumiałem, ale ponieważ był przy mnie Itachi też fizycznie, to już było mi wszystko jedno. Odwzajemniłem pocałunek i postanowiłem się nie zastanawiać, jak to jest możliwe i czy w ogóle jest.

Itachi przytulał mnie mocno do siebie. W końcu spojrzałem na niego i odgarnąłem mu włosy  z twarzy. Teraz już wiem, czemu głaskanie tamtego kruka przypominało mi dotykanie włosów mojego partnera. Patrzył na mnie w skupieniu swoimi czarnymi oczami, w których tonąłem za każdym razem.

W końcu delikatne zmusił mnie, bym położył się na łóżku i zaczął zdejmować  ze mnie ubrania. Był przy tym czuły i cały czas kontrolował mój wyraz twarzy. Gdy już obaj byliśmy nadzy, szepnął:

 -Kocham cię – i cmoknął mnie w policzek, po czym zaczął pieścić moją szyję.

Z wielką delikatnością trzymał mnie za biodra i zjeżdżał coraz niżej ustami. Przejechał językiem przez niemal całą długość mojego torsu i zatrzymał się poniżej pępka. Nie pytał się czy może, znał odpowiedź.  Ale gdy zobaczyłem jego usatysfakcjonowaną minę, spowodowaną moim podnieceniem, szybko przerzuciłem się na górę i bez sekundy zastanowienia, włożyłem w niego mojego pokrytego ślina palca. On cichutko jęknął i zaczął wykonywać regularne, delikatne ruchy. Po jakimś czasie wszedłem w niego i poruszałem się w nim z szybkością i zwinnością.

 -Nag-atoo… - jęknął Uchiha, a ja zakryłem mu usta opuszkami palców.

 -Cii – szepnąłem usatysfakcjonowany.

Gdy obaj doszliśmy, mój ukochany powiedział mi do ucha:

 -Śpij dobrze. – wzdrygnąłem się mimowolnie.

 -Odejdziesz ode mnie teraz? – zapytałem wystraszony. Itachi wciąż leżał przykryty do pasa pościelą z niedbale odgarniętymi z czoła kosmykami włosów.

 -Niee, nie to miałem na myśli. Zostanę przy tobie tą jedną noc. Żebyśmy obaj mogli poczuć wzajemne ciepło  – uśmiechnął się trzymając mnie za rękę. – Połóż się z powrotem – dodał i przyciągnął mnie lekko do siebie, cmoknął w policzek. Poczułem się tak magicznie, bezpiecznie i wspaniale. Przytuliłem się do jego klatki piersiowej i usnąłem.

Rano, gdy się obudziłem, przeciągnąłem się leniwie i chciałem przytulić mojego partnera…ale…jego nie było.

 -It-Itachi?! – krzyknąłem mimowolnie.

 -Jestem, jestem – wszedł do pokoju z tacą na której było śniadanie – chciałem sprawdzić jaki byłby twój mini zawał – wybuchł śmiechem, ja też.

 -Dla ciebie to jest śmieszne? – przekomarzałem się.

Gdy kończyłem moje tosty, spytałem w końcu:

 -Itachi…czy ty…będziesz już…to znaczy, czy ty.. – z moich ust wylatywały słowa bez większego ładu i składu. Długowłosy odłożył swój talerz, spojrzał na mnie smutnie i powiedział:

 -No właśnie…nie wiedziałem jak zacząć o tym mówić. Bo prawdę mówiąc to ja nawet nie powinienem zostawać tu na noc. Ale zostałem. Jednak teraz… - wstał, ujął moją twarz w dłonie i mówił patrząc mi w oczy, zaglądając w głąb mojej duszy. – Nagato…

Posmutniałem.

 - Tak myślałem – odparłem z uśmiechem pełnym żalu. Wiedziałem, że przecież ktoś kto umarł, nie może bezkarnie znowu sobie tak po prostu wrócić do żywych. Nie pytałem jak to w ogóle możliwe, czy bezpieczne i jakie będą konsekwencje. Zdawałem sobie sprawę, że Itachi musi odejść, ale…nie wiem w sumie. Może miałem nadzieję? Jednak, gdy potwierdził moje obawy, było mi przykro. Jednak pomyślałem, że ucieszył się, że już nie płaczę z powodu jego nieobecności, więc nie będę się smucić. Pokażę mu jaki był dla mnie ważny i ile szczęścia mi podarował.

Uśmiechnąłem się więc lekko i cmoknąłem go w policzek. Ten wzdrygnął się aż ze zdziwienia.

 -Nie chcę być smutny, że ciebie tu nie ma. Pragnę się cieszyć tym, co od ciebie dostałem – mówiłem zupełnie szczerze, tonąc jak zwykle w jego oczach. – Ah, no tak. Nie musisz się martwić o swojego brata. Zadbam o niego. A jeśli nie ja, to Naruto – dodałem po chwili.

Mój Itachi w końcu wyszedł z osłupienia i uśmiechnął się. Gdy to robił spłynęła mu jedna łza po policzku. Nie próbował jej ukryć. Pierwszy raz widziałem u niego łzy, więc szybko ją wytarłem, bo czułem, że i ja zaraz nie wytrzymam i zacznę płakać.

 -Przecież to Naruto – odparł po chwili cichym głosem, gdy już trochę opanował jego drżenie. – Jemu można zaufać i zawsze na niego liczyć. Tak samo jak i tobie Nagato. Doceniam to, że…nie pytasz się, jak to wszystko jest możliwe i chcę żeby to pozostało tajemnicą, lecz jedną rzecz pragnę ci powiedzieć. Już nigdy nie będę mógł przyjść do ciebie. Nie w postaci człowieka. Będę cię obserwował jako kruk. Już nigdy nie będę mógł cię dotknąć, pogładzić po włosach, powiedzieć, że będzie dobrze, nie będę mógł poczuć twojego ciepła.

 -Nie no w sumie, kruka też mogę przytulić – wypaliłem jakiś słaby żart, który w ogóle mnie w tamtym momencie nie śmieszył i tylko z obowiązku wybuchnąłem sztucznym śmiechem.

 -Takiego zwykłego pewnie tak…ale…Nagato…mnie nie. Nie będziesz mógł mnie widzieć i gadać ze mną tak jak wcześniej – uzmysłowił mi, a ja jeszcze bardziej znieruchomiałem. Itachi dalej trzymał moja twarz w dłoniach, ale ja wpadłem mu w ramiona. Nie chciałem pytać czemu, było mi to niepotrzebne. Nie pragnąłem wiedzieć więcej o czymś, co mi nie pomoże. Jeśli nie mogę go widzieć to po prostu nie mogę. Nie będę dociekał czemu.

Jedyne, czego chciałem to jak najlepiej wykorzystać ostatnie sekundy z nim, wtuliłem się w niego jak najmocniej mogłem. On też za cholerę nie chciał mnie puszczać.

W pewnym momencie uświadomiłem sobie, ze już nie muszę zmuszać się do uśmiechu. Teraz nie mogłem przestać być szczęśliwy. Wyszczerzyłem zęby i mimo, że tego nie widział uśmiechałem się najszerzej jak tylko potrafiłem. Niedługo potem, Itachi niechętnie odsunął mnie od siebie. Na jego twarzy widać było niepokój.

 -Nie przejmuj się!-zawołałem. – Wszystko będzie dobrze! – dodałem i cmoknąłem go szczęśliwy w policzek. Jemu, jakby ulżyło, jakby spadł jakiś ciężar, który nosił bardzo długo. Pociekły mu łzy, ale to były łzy szczęścia.

 -Bałem się, że będę oglądał, jak znowu popłakujesz w kątach, a ja nie będę  mógł nic zrobić. Teraz widzę, że nie mam się czym martwić – powiedział ledwo słyszalnie, przez łzy i uniósł mi brodę. Ja patrzyłem na niego dalej śmiejąc się szczerze, on przysunął się, tak, że dostrzegłem jego mokre, zapłakane policzki. Przybliżył usta, nie musiał się prosić. Zaplotłem mu ręce na szyi i pocałowałem go.  Czułem, że już do końca życia, do mojego ostatniego dnia, nie zejdzie mi uśmiech z twarzy. Zawsze będzie wielki, szczery, niewymuszony. Nawet w chwilę śmierci, nie zniknie mi on z twarzy. „Bo w sumie, nie będzie się czym smucić. Przecież w ten sam dzień zobaczę Itachiego pod postacią człowieka. Dołączę do niego i tez będzie dobrze” – myślałem, dalej go całując. Namiętnie, ale i delikatnie. Poczułem, że on chyba nie chce kończyć, jeszcze bardziej niż ja.

Nagle, jakoś tak, przestałem czuć jego delikatne dłonie na moich biodrach. Ale wciąż go całowałem. CO jest?! Oderwałem od niego moje usta i spojrzałem na jego postać. Nie wiem, jak to opisać, ale była jakaś niewyraźna, jakby przezroczysta. Jego dłonie jakby rozmazywały się w powietrzu. To samo działo się z nogami, unosił się teraz lekko nad podłogą. On nie był tym zdziwiony.

 -A więc to już czas – powiedział. – No, Nagato, chodź do mnie, szybko! – dodał, patrząc na mnie z rozłożonymi ramionami, czekającymi na mnie. Z początku byłem przerażony, bo doszło do mnie, że to już, że to nadszedł ten moment. Ale gdy zobaczyłem jego uroczą postać, szczery uśmiech, śmiejące się oczy, rozpostarte ramiona, rzuciłem się na niego znów pełen szczęścia.

 -Rzeczywiście, nie mam się o co martwić – rzekł  z dumą w głosie.

 -Kocham cię – rzekłem szybko, prawie mu przerywając. Bałem się, że nie zdążę tego powiedzieć, że on tego nie usłyszy. Ale chyba usłyszał, bo mimo, że już nie wtulałem się w niego, bo go nie czułem, to usłyszałem, jakiś stłumiony głos, mówiący „Ja tez cię kocham Nagato”. Brzmiał jak niezwykły podmuch wiatru. Gdy szukałem miejsca, skąd głos się wydobył, zobaczyłem zarys postaci, kierujący się w stronę okna. Tego samego, przy którym wielokrotnie rozmawiałem z krukiem. Gdy zacząłem biec do niego, zarys jakby gwałtownie zwrócił w moją stronę, okrążył mnie, ja poczułem, jakbym znów lądował w ramionach Itachiego i…już chwile potem nie czułem żadnego, nawet najdrobniejszego podmuchu wiatru.

Stałem tak, i to, co mnie najbardziej zdziwiło to fakt, że nie mogłem przestać się uśmiechać.
***

A więc mam nadzieję, że się podobało i zapraszam do komentowania :3Jeśli są jakieś pytania to na swojej stronie jest link do mojego aska XD