Konnichiwa minna! ;3

Pragniemy wszystkich serdecznie przywitać w naszym małym internetowym świecie ♥

PRAGNIEMY BYŚCIE SIĘ ZAPOZNALI ZE STRONĄ 'Temari' PO PRAWEJ STRONIE, GDYŻ SĄ TAM INFORMACJE DLA WAS.

czwartek, 25 lipca 2013

NaruSai part.1

Jest to drugi mój najdłuższy paring, więc możecie spodziewać się w następnych dniach, kolejnych części. Co do zamówienia NejiGaa, to postaram się go zrealizować w miarę szybko. Miłego czytania :3
***

*Naruto*

-Naruto, już po szóstej. Wstawaj – z cudownych objęć snu, wyrwał mnie delikatny dotyk Sai ’a. Mimo, że nigdy nie budził mnie gwałtownie, ani myślałem o wstawaniu. Mruknąłem tylko jakieś nieartykułowane dźwięki i dalej udałem się w słodka krainę snu. Słyszałem tylko ciche krzątanie mojego przyjaciela, które w ogóle mi nie przeszkadzało.

Jakieś 2 minuty później (tak mi się zdawało, że były to zaledwie 2 minuty) znów poczułem, że ktoś dotyka mojego ramienia.

-Naruto, zaraz będzie siódma – głos wydawał się być mocno zaniepokojony.

Z szybkością, której kompletnie się nie spodziewałem w takim przedziale dnia, jednym, sprawnym ruchem, ściągnąłem z siebie kołdrę i sekundę później stałem już koło łóżka, zdezorientowany. Patrzyłem oczyma przepełnionymi zdziwieniem na chichoczącego  Sai ‘a.

-Cieszę się, że wstałeś. Na stole masz śniadanie – mówił w pełni spokojnie.

Teraz dopiero mój wzrok powędrował w stronę zegara na ścianie. Ygh…była 6.05. Chłopak chyba to zauważył, bo zaczął się usprawiedliwiać.

-Przepraszam, że cię okłamałem, ale inaczej byś nie wstał.

Bez słowa siadłem do śniadania, przygotowanego przez mojego przyjaciela. Jadłem wpatrując się w podłogę, nie myśląc o niczym. A milczeniu udałem się do łazienki, wychodząc złapałem jeszcze mp3 i zawołałem do sprzątającego po posiłku Sai ‘a:

-Wychodzę!

-Dobrze, dobrze. Miłego treningu – odpowiedział pogodnie, a ja tradycyjnie skręciłem w drugą uliczkę po prawej i po chwili byłem już nad brzegiem plaży.

To było moje ulubione miejsce do biegania. Nigdy nie nudziła mi się ta trasa. Lubiłem patrzyć na głębię wody i na blask wschodzącego lub zachodzącego słońca. Do tego o tej porze nie było tu żywej duszy. To był mój wymarzony świat.

Biegnąc tak i rozglądając się wokół, dostrzegłem przywianego tam chyba przypadkowo Kibę. Zakląłem pod nosem, ale postanowiłem się przywitać, choć wiedziałem co zaraz się zacznie.

-Witaj Inuzuka – powiedziałem raczej neutralnym tonem. On już miał wsiadać do auta, ale słysząc mój głos obrócił się.

-O, witaj nasz Lisie – oparł z lekko złośliwym uśmieszkiem na twarzy. Postanowiłem nie zwracać na to uwagi.

-Jedziesz do pracy? – spytałem mimo docinek.

-Tak. Niedawno zacząłem pracę jako asystent weterynarza w pobliskiej przychodni dla zwierząt.

A ty co, nasz pomarańczowy zwierzu? Ciągle biegasz? – spytał, a przez jego twarz przebiegł wyraz uznania. Trwał on zaledwie ułamek sekundy i znów zagościł ten sam uśmiech.

-Tak. Chciałbym się dostać do kadry narodowej.

-No tak, tak. Wiem. „Naruto Uzumaki w kadrze narodowej Japonii”. To brzmi dumnie – uśmiechnął się już bardziej przyjaźnie. – W takim razie nie przeszkadzam w treningu. Do zobaczenia – dodał wsiadając do samochodu.

-Na razie – odpowiedziałem i ruszyłem dalej.

Wiedziałem, że Kiba lubi zwierzęta, ale za cholerę nie mogłem odgadnąć w czym przypominam mu Lisa. Gdy byliśmy mali, zdarzyło mu się tak na mnie zawołać i zostało tak do dzisiaj. Dłużej nie zamierzałem się w tą rozkminę zagłębiać. W końcu, każdy ma choć trochę zrytą banię.

Przebiegłem koło pewnej pary trzymającej się za ręce i jakby zagłębiłem się w inny rozdział mojego życia. Mianowicie moje relacje z Sai ’em.  Kim on jest dla mnie? Kim ja jestem dla niego? Tej dziwnej więzi między nami nie byłem w stanie od jakiegoś czasu w żaden sposób określić.

Wszystko przez ten niefortunny pocałunek parę lat temu. Co to w ogóle miało być? Sam nie jestem pewien. Najgorsze jest to, że d tej pory nie wiem, czy tego żałuję. Nie potrafię tego powiedzieć. Sami sobie to wszystko utrudniamy. Do tego Sai jest tak nieśmiały, że udaję jakby nic się nie wydarzyło. I czuje się z tym jakoś dziwnie. Już chyba wolałbym, żeby na mnie nakrzyczał. Żeby powiedział, że chce czegoś więcej. Najwyżej odmówiłbym, ale przynajmniej sprawa byłaby jasna.

Ale jest jeszcze coś. Czy faktycznie bym odmówił? Nie mam najmniejszego pojęcia jakbym się zachował, co bym zrobił. Ciekaw jestem jeszcze, co on o tym wszystkim sądzi. Jeśli on nie zamierza nic zrobić, to ja też nie. Jestem w końcu sportowcem, więc czy miałbym czas na związki? Pff, raczej wątpię.

Lekko zdyszany biegłem już  z powrotem do naszego mieszkania. „No właśnie. Jeszcze mieszkamy razem” – uzmysłowiłem sobie nagle. On codziennie przygotowuje mi posiłki, dba o moje treningi i kondycję. Pieniądze przysyła mu brat. Powiedział mu kiedyś, że jeśli Sai robi to, co lubi, to wcale nie musi iść do pracy. On zadeklarował, że zadba o wszystko, byle by jego podopieczny miał wspaniałe wspomnienia. Hmm, to też w sumie trochę dziwne, ale nic mi do tego.

-Wróciłem! – zawołałem, naciskając klamkę.

-Czy ty zdajesz sobie sprawę, która jest godzina? Zwykle biegasz do siódmej, a teraz jest prawie ósma. Nie możesz się tak przeforsowywać – podbiegł do mnie zatroskany Sai. „Zawsze taki był i tylko ja tego nie zauważyłem?” – pomyślałem, a głośno odrzekłem:

-Prze-przepraszam. Straciłem poczucie czasu. Już w porządku? – spytałem zaglądając mu nieco głębiej w oczy, a on  momentalnie się speszył. Czasem lubiłem go tak zawstydzać. Chciało mi się śmiać za każdym razem gdy nieśmiało uciekał spojrzeniem, zaczynał patrzeć ze spuszczoną głową na swoje buty, albo gdy na jego bladej, porcelanowej twarzy, malował się purpurowy rumieniec. Zauważyłęm też, że jakiś czas temu, Sai domyślił się, że robię to celowo. Wówczas jakby trochę się zezłościł, że robię to umyślnie. Jego zawstydzenie kotłowało się ze złością. A gdy spróbował to ukryć, zmieszał się tak zabawnie, że niemal wybuchnąłem śmiechem. Bez wątpienia lubiłem go. Nieśmiały, w słowach nie najlepszy, ale w czynach nie miał sobie równych. No bo kto by wytrzymał z kimś takim jak ja? Kto chciałby co dzień zrywać się o świcie, a potem jeszcze budzić takiego śpiocha?

No nic, wszedłem pod prysznic i powoli odkręciłem wodę. Nie wiem czemu akurat wtedy, ale nasunął mi się wtedy kolejny wniosek. Przecież gdyby nie mój Sai, byłbym samotny i wiecznie smutny. Do tego pewnie nie zaszedłbym tak daleko z tym moim bieganiem. To wszystko dzięki niemu.

Po wyjściu z łazienki, rozpierała mnie radość i szczęście. Byłem mu bardzo wdzięczny za to co robi. No ale jak mogłem mu to pokazać? Jakoś tak nagle naszła mnie ochota na uściskanie go z całej siły, no ale…przecież nie zrobię tego.

Wszedłem do salonu, gdzie oglądał on telewizję i siadłem koło niego na sofie.

-A właśnie – coś sobie przypomniał. – Dzwonił Sasuke. Robi jakąś imprezę i pyta, czy do niego wpadniemy.

„Nie chcę iść do tej dziewczynki! Chcę tu siedzieć razem z tobą, popijać herbatę, oglądać programy telewizyjne, przy których będę cię rozśmieszał i będę się napawał twoim szczerym uśmiechem!” – myśli krzyczały w mojej głowie.

-Nigdzie nie idę – odparłem oschle.

-Jak to? Myślałem, że lubisz towarzystwo Uchihy. A może jesteś chory?

„…lubisz towarzystwo Uchihy”. Zakląłem w myślach. Faktycznie, kiedyś mi na nim bardziej zależało. Gdy sobie przypomniałem ten czas, gdy zanim szalałem, w mojej głowie ukazała się smutna sylwetka Sai ‘a, który cały czas patrzył z boku. Odgoniłem szybko z myśli tę wizję i powiedziałem jeszcze bardziej rozdrażniony:

-Nic mi nie jest, ale nigdzie się nie wybieram – rzekłem znów spoglądając na jego zaniepokojona twarz. Ku mojemu zdziwieniu, nie uciekł wzrokiem. Patrzyliśmy  sobie w oczy, dopóki się nie odezwał:

-Dobrze – dopowiedział. W jego głosie brzmiała taka pewność siebie, jakiej jeszcze nigdy u niego nie widziałem. Nie była to satysfakcja czy jakiś złośliwy uśmiech, tylko pewny, stanowczy ton. Gdy to dostrzegłem, poczułem się tak nieswojo, że tym razem, to ja wyjątkowo uciekłem spojrzeniem.

Kiedy swój wzrok wbiłem w stojący przed nami stolik, dało się słyszeć coś w rodzaju prychnięcia, jakiś krótki śmiech. Taki sam, jaki prezentowałem ja, gdy udało mi się wywołać rumieniec u Sai ‘a. Tylko że mój był jakby bardziej dumny, dało się wyłapać tą wyniosłość po zwycięstwie. U niego raczej nie było słychać czerpania  z tej sposobności jakiejś szczególnej satysfakcji. Nie odważyłem się teraz na niego spojrzeć.

-Jeśli nie chcesz tam iść, to spoko. Ja tam pójdę.
***
Nie zapowiada się szczególnie, ale obiecuję, że akcja się rozwinie XD BŁAGAM O KOMENTY c; 

1 komentarz: